"Nie żałuję, ale tęsknię". Jarosław Kuźniar o życiu po życiu w TVN [WYWIAD]
Jak zrobić wywiad z kimś, kto sam życiu przeprowadził ich tysiące? Dać mu się wygadać, a zapewniam Was, że Jarosław Kuźniar opowiadać potrafi. Był jedną z najbardziej znanych twarzy TVN-u, z którego – ku zaskoczeniu wszystkich – odszedł, by założyć swój biznes podróżniczy. Biznes, który właśnie… zamknął, ale do swojej dawnej stacji nie wraca, choć – jak sam mówi – trochę by chciał. Dziś rozmawiamy o TVN, pieniądzach, byciu „na swoim”, mediach i jego agencji, na którą wszystko postawił.

Jest życie po TVN-ie?
Często odbieram telefony od kolegów z TVN-u, którzy mnie o to pytają.
I co im wtedy odpowiadasz?
Mogę przekląć?
Proszę.
Że to życie jest, ale trzeba ostro zapie*dalać.
A to w TVN nie trzeba było?
Trzeba, ale inaczej.
Jak to jest „inaczej”?
Musieliśmy być super przygotowani na antenie, ale mogliśmy nie przejmować się niczym innym. To komfort, którego nie masz „na swoim”. Tu trzeba napocić się za rzeczy, które w telewizji w ogóle nie były na twojej głowie. Proces sprzedażowy bywa współcześnie bardzo długi. Najpierw trzeba zbudować zasięg, potem go przypilnować i utrzymać zaangażowanie widzów i słuchaczy, a na koniec udowodnić swoją wartość, gdy nie ma już za tobą tak dużej marki jak TVN czy Onet. Negocjowanie, budowanie relacji, wymyślanie, wycenianie, bronienie tej ceny, dowożenie, przepraszanie za fuck-upy, zarządzanie zespołem i wiele innych.
Wygląda, jakbyś dość brutalnie poznał rzeczywistość vs oczekiwania w kwestii prowadzenia biznesu.
Robienie biznesu „po godzinach”, gdy jest się na stabilnym etacie jest prostsze. Czujesz się bezpieczniej. Twoja rodzina też. Gdy porzuca się etat, perspektywa znacząco się zmienia. W TVN musiałem „tylko” być przygotowanym, przyjść na czas, umalować się, uczesać i zrobić wszystko, co mogę, by wyniki były okej. Ale nie musiałem martwić się biznesem i reklamami. W Onecie byłem w to już bardziej zaangażowany i pomagałem w poszukiwaniu partnerów. Na swoim to już zupełnie inny poziom.
Czy z Jarkiem Kuźniarem można w ogóle porozmawiać nie używając słowa „TVN”?
Cieszę się, bo chyba już coraz częściej można. Przez lata każda rozmowa, którą miałem na ulicy czy podczas wywiadu, zaczynała się od „czy pan nie żałuje”, a dzisiaj często słyszę coś innego np. „gratuluję podcastu”, więc ta zmiana jest zauważalna.
I co na to pytanie o żal odpowiadałeś?
Wtedy było trochę żalu, bo nie wiedziałem, jak ten świat po TVN wygląda. Dziś ogarniam go już dużo bardziej. Widzę też, jak zmienił się sam TVN czy telewizja w ogóle. Tendencja jest wyraźna: tradycyjnie rozumianej telewizji będzie mniej na rzecz każdego innego medium. Gdy odchodziłem 9 lat temu, ta proporcja była inna, więc i frajda z bycia na żywo oraz zasięgu była na innym poziomie. Wiesz, ja przez lata pracowałem w najbardziej intymnym momencie dnia – od samego poranka siedziałem w domach wielu Polaków. To było fajne.
Czyli żałujesz?
Nie żałuję, ale tęsknię.
Myślisz, że miałbyś jeszcze wejście na antenę TVN, gdybyś zapukał do drzwi?
Czasem się zastanawiam, jak znaleźć to wejście do telewizji.
Kuźniar marnotrawny?
Od jakiegoś czasu jestem na antenie Polskiego Radia i to mi przypomniało, jak fajnie jest być ponownie na żywo. Wróciły wspomnienia z czasów „Wstajesz i wiesz” w TVN24. Dlatego gdyby dzisiaj pojawiła się szansa, żeby raz w tygodniu czy raz w miesiącu móc coś poprowadzić i sprawdzić się na nowo w tej roli, to myślę, że byłoby fajnie dla widzów. Nie wiem tylko, czy koledzy i koleżanki w TVN tego potrzebują.
Czyli nie było trzaskania drzwiami podczas rozstania?
Nie, my nie rozstawaliśmy się w złości, wierzę, że te drzwi by się otworzyły.
„Kuźniar odchodził z TVN w atmosferze skandalu. Nie do wiary, czym się dziś zajmuje”. To tytuł ostatniego tekstu sprzed paru tygodni, który wyskakuje w Google, gdy wklepię „Jarosław Kuźniar”. To naprawdę taki skandal i takie „nie do wiary”?
(Śmiech). Podoba mi się to układanie tytułów w internecie, ale ja nie pamiętam żadnego skandalu. Ten powód był bardzo prozaiczny, choć odkąd sam prowadzę biznes patrzę na niego nieco inaczej. Poszło o pasję, którą miałem do podróży. Równolegle do pracy w TVN chciałem rozwijać swój biznes podróżniczy, ale pojawiły się pytania, czy pracując na etacie w telewizji, której daję twarz, mogę robić z boku prywatny projekt biznesowy, który ma swoje ryzyka. Doszliśmy do wniosku, że nie mogę.
A to „nie do wiary, czym się dziś zajmuje”?
Byciem przedsiębiorcą. Siedzimy w studiu nagraniowym Voice House, który należy do mojej agencji Kuźniar Media, a za ścianą mamy kilkanaście osób, które w tej firmie pracują.
Znamy się 20 minut i wydajesz się być bardzo „elektryczny” i w wiecznym pędzie. W co dzisiaj angażujesz 100% swojego czasu?
Największy focus mam na zarządzanie zespołem i pilnowanie biznesu. Otwieram procesy sprzedażowe, rozmawiam z klientami, szukam nowych formatów. Największe przychody dają nam eventy, technologiczne czy ekonomiczne, których jestem hostem. To nie tylko prowadzenie, ale też debaty w trakcie czy wywiady. Klienci często proszą, żeby było lekko, ale „tak po dziennikarsku”, więc moje doświadczenie się przydaje. Do tego duży kawałek naszego biznesu to szkolenia liderów z nowoczesnej komunikacji. Nie chodzi tylko o przygotowania do pojedynczych wystąpień, ale o strategię komunikacji marki w dłuższej perspektywie. Do tego 1/3 zawodowego życia zajmuje mi prowadzenie naszych programów, bo wciąż czuję się dziennikarzem, choć w innej definicji niż z czasów TVN. Tutaj mnie faktycznie jest dużo, to nam robi wyniki, ale też trudno by mi było żyć bez dziennikarstwa.
Dużo tego biznesu wisi na Twojej „twarzy i nazwisku”.
One pomagają w otwieraniu drzwi, ale potem trzeba zapracować od początku. Często słyszę od klientów „Panie Jarku, uwielbialiśmy Pana, ale…”. I tu zaczyna się moment, w którym muszę uwiarygodnić się na nowo i udowodnić, że pieniądze, które klient chce zainwestować w naszą współpracę są tego warte. To jest takie „sprawdzam”, w którym cały „mój” TVN czy Onet nie mają znaczenia.
Tylko ty prowadzisz Wasze szkolenia?
Nie, robimy je wspólnie z zespołem. Jestem ja, neuro - logopeda, osoba od komunikacji, storytellingu, prezentacji i tak dalej.
Czy sława przemija, jak się znika z czołówek? Zaczepiają cię jeszcze na ulicy?
Niedawno byłem na spacerze z synem, uczę go jeździć na rowerze. Przejście dla pieszych pod Warszawą, syn jeszcze z „kijkiem” z tyłu roweru nagle mi odjechał, a w samochodzie stojącym na światłach otwiera się okno, wychyla się pan i krzyczy, gdzie mnie można spotkać. Ja w lekkim szoku, bo nie wiem, czy gonić za dzieckiem, czy rozmawiać z kierowcą , odpowiadam, że „wszędzie”. „Czyli na YouTube też” – dopytał mężczyzna. . Potwierdziłem. Stwierdził, że „to dobrze” i pojechał. Widzę też czasami, jak w miejscach publicznych np. windzie czy metrze ludzie wciąż ukradkiem zerkają lub zbierają się, by się przywitać. To miłe. Często ich uprzedzam. Głównie są to osoby w wieku 40-50 lat, bo młodsze pokolenia raczej nie będą kumały, kim jest Kuźniar,
Lepiej ci z tym czy gorzej?
Pracując w jakimś medium, czy to w TVN, czy w Onecie, w którym byłem później przez parę lat, jako pracownik bierzesz odpowiedzialność nie tylko za siebie samego, ale za wszystko, czym jest ta marka. Ja zawsze byłem „niemiecki”, w Onecie to już szczególnie. Zdrajca, wróg i tak dalej. Jak ktoś mówił „Kuźniar”, to od razu w głowie miał kilka mało przyjemnych określeń. A odkąd odpowiadam sam za siebie, to zniknęło i to dla mnie duża ulga. Nie mam tego szamba, które z automatu było przyklejane, a nie było moje i najzwyczajniej w świecie było nie fair. Ba, ono nawet nie było tych marek, a i tak im się to przyklejało. Brak tego jest bardzo uwalniający.
Mam wrażenie, że jesteś bardzo przeczołgany przez media i mocno wyprany.
Nie wiem, czy „wyprany” jest słowem, które najlepiej określa moją relację z mediami. Na pewno nie wchodziłbym drugi raz dokładnie do takiej samej rzeki. Biznes medialny jest skrajnie intensywny i zabiera bardzo dużo, mam wątpliwości, czy równie dużo oddaje. Tu nie jest po równo. Co jakiś czas ktoś mnie pyta „a widziałeś co zrobił ten, albo powiedział tamten” i z radością odpowiadam, że nie. Nie kręci mnie to bicie piany. W przeszłości widziałem to już tyle razy, że mnie zwyczajnie nie porywa Mentzen z Braunem. To jest pogoń za paradoksalnie nieistotnymi rzeczami, które nie wpływają głęboko na nasze życie. To już nie moja bajka, bardzo cieszę się, że mogę być obok tego.
W pewnym momencie przestajesz konsumować media jako odbiorca, bo nie sprawia ci to radości. W myśl zasady „lepiej nie wiedzieć, jak robi się kiełbasę”.
Dziś mam ten komfort, że mogę zrobić sobie spokojniejszą, półtoragodzinną rozmowę z ciekawym naukowcem lub szefem firmy, która robi duże rzeczy Nic nas nie goni. Nie musimy planować czterech godzin programu, wymyślać gości, z którymi porozmawiamy po siedem minut na łebka. Ale zanim ich wymyślimy, to sprawdzimy kto był u konkurencji i powiedział coś fajnego. Weźmiemy go do nas, niech powtórzy! To nie ma sensu.
A jak patrzysz na wyniki Telewizji Republika, która prześciga TVN24, to nie kłuje cię w sercu?
Czytałem niedawno rozmowę z przedsiębiorcą z USA, który głosuje na Demokratów, ale ma parę prawicowych portali. I on wprost mówi, że lewica się nie angażuje i w internecie nie jesteś w stanie zrobić sensownego biznesu na lewicowych treściach. Co innego prawica, ona jest wierna, kibicuje sobie wzajemnie, tworzy kościoły prawdziwych wyznawców i zapłaci za wszystko. Dlatego on robi biznes na prawo, choć jest sercem na lewo. Patrząc na polski rynek telewizyjny, widać, że u nas brakuje takiego miękkiego Fox News. Co utuli i Mentzena i nie pogardzi Trzaskowskim.
Usłyszałem kiedyś, że telewizja daje rozpoznawalność, ale wcale nie płaci tak dużo, jak może się wydawać, a prawdziwe pieniądze zarabia się z boku dzięki tej rozpoznawalności np. na eventach czy Instagramie. To prawda?
Jeśli masz zgodę na takie połączenie, to można to dobrze ułożyć. Wiele telewizyjnych ludzi tak działa. W „małym TVN-ie”, (tak mówiliśmy na TVN24), nikt na coś takiego nie pozwoli. Co innego w „dużym TVN”, czyli na głównej antenie. Usłyszałem kiedyś wprost od mojego byłego szefa ten argument w rozmowach o podwyżce. Tu pracujesz za taką a taką stawkę, nie możesz nas zawieść, ale to ci otwiera perspektywy na dodatkowe zarobki poza firmą. Od ciebie zależy co z tym zrobisz.
Za jeden/dwa post na Instagramie lub prowadzenie eventu można zarobić równowartość solidnej pensji.
Jak pracowałem w radiu, to zawsze marzyłem, by pracować w telewizji, bo tam są większe pieniądze. W radiu w Warszawie zaczynałem od 4000, potem było 6000, a skończyłem chyba na 8000 i wyżej już nie doszedłem. Później była telewizja i TVN24, więc już bliżej 10 000. Wtedy umowy wyglądały tak, że podstawa była niską stawką, ale dochodziło honorarium. Miałeś wyniki, robiłeś KPI – była szansa, żeby zarobić więcej. Teraz to już chyba pozmieniali. Jak dobrze ci szło, to miałeś szansę pracować w „dużym TVN” np. przy X-Factorze czy Dzień dobry TVN i tam jest już bliżej kilkudziesięciu tysięcy za miesiąc.
Ale małych czy dużych „dziesięciu”?
Z tego co pamiętam, to bliżej 30 000 niż 15 000. Dziś nie wiem, jak to wygląda, wszystkim życzę jak najlepiej.
A jak to wygląda w przypadku prowadzenia eventów?
To zawsze tajemnica handlowa zapisana w umowie. Nie mogę podać ci dokładnych stawek. Ale każdy agent powie: bliżej kilkunastu tysięcy złotych za event. Bywa i powyżej 20 000, kiedy w grę wchodzi wieczorna gala. Ale to nie może być „chałtura”, bo za chałturę nikt nie zapłaci. To kilka, czasami kilkanaście godzin na scenie plus przygotowania, żeby wszystko wypadło profesjonalnie.
Jakim Ty jesteś dzisiaj szefem po tych wszystkich swoich doświadczeniach?
Bywam za miękki. Często próbuję sam rozwiązywać problemy, które powinien rozwiązywać zespół. Za dużo przepraszam i czasami za mało wymagam.
Dziś z perspektywy czasu inaczej patrzysz na decyzje szefów z TVN?
Patrząc w przeszłość, widzę te same sytuacje inaczej. Dziś często przyznałbym im rację. Wtedy uznawałem, że to szaleństwo i nie zgadzałem się lub nie chciałem czegoś zrobić. Z perspektywy czasu doceniam ich podejście. Trzeba jednak nałożyć filtr, bo czasy mocno się zmieniły. Na przykład: dziś przychodzi do mnie pracownik, który mówi, że skończy o 15:00, bo ma trening czy próbę chóru gospel, cokolwiek, ale podłączy się o 21:00 i dokończy pracę. I w takiej sytuacji nie jestem w stanie powiedzieć „nie”. Jeżeli wiesz, że robota będzie dobrze zrobiona, to nie masz argumentów, by stawiać to na ostrzu noża, jak to kiedyś robili szefowie. Było „nie, bo nie” i nawet z tym nie dyskutowałeś.
Zamykasz stronę z życzeniami od celebrytów Funwisher, kończysz z biurem podróży Goforworld, wstrzymujecie Twoją audycję w Polskim Radiu. 0:3, a dopiero początek roku. Ciężki początek roku.
Bez kontekstu może dawać taki wynik. Ale to mój plan. Chcę się skupiać na mniejszej liczbie rzeczy. Chcę odzyskać focus. Mam 47 lat, dwa lata temu postanowiłem, że gdy na 50. urodziny ktoś mnie zapyta, czym się zajmuję, będę w stanie odpowiedzieć jednym słowem. Jestem coraz starszy, mam więcej doświadczenia, już wiem, że biznes wymaga przypilnowania na 200%, bo koszty są stałe, a przychody niepewne. To świadome odcinanie tego, co nie wychodzi.
A dlaczego nie wyszły ci podróże? To przecież dla nich rzuciłeś telewizję.
Jak szedłem do tego biznesu, wydawało mi się, że planowanie wypraw dla ludzi to super sprawa. Szybko okazało się, że samo planowanie bez mojego uczestnictwa nie działa, ludzie wydzwaniali z różnymi problemami. Lubię ogarniać problemy, służyć, być przewodnikiem, pilotem, dlatego zacząłem jeździć na wyprawy. Cztery wyprawy w roku, 40 dni poza domem. Sporo. Po takiej wyprawie jesteś wydrenowany przez długi czas. Koniec końców nie jesteś w stanie zrobić dobrze działającego biznesu na jednym człowieku i tych kilku podróżach w roku, a to one poprawiały płynność. Oczywiście można znaleźć takich „Jarków” kilku, ale to też nie zawsze wychodzi, bo oni w pewnym momencie idą robić to samo „na swoim”. Przekonałem się o tym na własnej skórze.
Postanowiłem, że zamykamy biuro podróży Goforworld z pełną świadomością, że ta decyzja będzie mnie trochę kosztowała. Nieoczekiwanie pojawiła się szansa, że to przejście będzie miękkie – podróże będą organizowane przy współpracy z DreamGo. Ja będę odpowiedzialny za szkolenie, ale całą logistykę, gwarancję turystyczną, która wymaga zastawiania własnego majątku biorą na siebie doświadczeni partnerzy.
Ile musisz dorzucić do zamknięcia Goforworld?
Około 150 tysięcy złotych.
Dużo i niedużo jak na zamknięcie firmy.
Tak, ale gdzieś trzeba to zarobić. Ja nie mam zewnętrznego inwestora, bootsrapuję swoje projekty. .
Ludzie faktycznie kupowali te życzenia od znanych osób w Funwisher? Kojarzę ten projekt z premiery, a potem ucichło.
Mieliśmy po 300-400 zamówień miesięcznie, więc jest to już jakaś skala. Funwisher pewnie byłby w innym miejscu, gdyby żył mój wspólnik Szymon, bo on miałby przestrzeń, żeby pchnąć to dalej. Parę dni temu mieliśmy rozmowę z inwestorem, który gdy dowiedział się, że zamykamy biznes, chciał się spotkać i jeszcze z tym powalczyć. Zobaczymy, nie wiem czy ja mam siłę w tym starym wydaniu.. Taki projekt nie wypali, gdy nie będzie odpowiedniego budżetu, dedykowanego zespołu i skupienia szefa tylko na tym. To moja główna nauczka.
A może chwyciłeś za dużo srok za ogon i na żadnej nie mogłeś skupić się w pełni?
Kierowałem się dywersyfikacją, żeby stać na kilku nogach. Podobnie jest teraz w Kuźniar Media. Krajobraz medialny zmienia się tak szybko, że dziś coś jest, jutro tego może nie być. Gdybyśmy zostali tylko przy podcastach i nie dołożyli do tego wideo, to konkurencja by nam odjechała. Wydaje mi się, że firmę trzeba budować jak portfel inwestycyjny: na paru źródłach, które znasz, rozumiesz i mogą dać wspólną wartość.
Dużo zarabiacie? Jakiej skali to jest biznes?
W zeszłym roku mieliśmy prawie 5 mln złotych obrotu.
A zysku?
Około 150 tysięcy.
Dziś prawie każdy chce mieć swój podcast, ale czy każdy powinien go mieć?
(śmiech).
Ale odpowiedz tak, jak uważasz, a nie tak jak wypada, bo podcasty to też twój biznes.
Nie, nie każdy. Ale każdy powinien spróbować swoich sił. I tak z tysięcy pomysłów próbę czasu przetrwa niewiele, bo szybko okazuje się, że jak ktoś nagra 3-4 odcinki, to nagle brakuje mu pomysłów na kolejne i cierpliwościści. Każdy liczy od razu na miliony odsłon, a na starcie okazuje się, że ich jest kilkaset, no może kilka tysięcy, jak dobrze pójdzie, i wtedy ludzie są zdziwieni i zdemotywowani.
A ty nie miałeś problemu z przeskalowaniem swojej widowni z telewizji?
To jest ciekawy wątek. Ktoś kiedyś zagadał do mnie: „panie Jarku, w telewizji to oglądały pana miliony, a na tym YouTube to paręnaście, czasem parędziesiąt tysięcy. Czy to nie wstyd”? Milionową widownię w TVN24 to pamiętam w czasie wyborów czy Smoleńska z 10 kwietnia 2010 roku. Natomiast na co dzień to jest ok. 250 000 ludzi w grupie docelowej. I to w piku, a jak budzisz się rano o 5:55, to tych ludzi jest 50 000 i to są liczby tego typu, bardziej porównywalne. Jak zrobisz sensowny program na YouTube, dobrze go zoptymalizujesz, zapniesz kampanie promocyjne, to te 50-60 tysięcy wyświetleń na odcinek w świadomej grupie docelowej, która cię interesuje, też można zrobić. I to jest dla mnie wygrana.
Ile kosztuje nagranie odcinka podcastu?
Jak ktoś przychodzi „z ulicy” i mówi, że chciałby coś nagrać, to za 4500-5500 dostanie od nas studio ze wszystkimi pro kamerami, mikrofonami i gotowy odcinek po profesjonalnej postprodukcji audio i video. Jeśli ktoś chciałby, żeby „Jarek” prowadził taki program, dał swoją twarz jako host, to pewnie bylibyśmy już bliżej 10 000 za odcinek, ale też nie jeden, bo nie bawimy się w takie pojedyncze strzały. Budowanie czegokolwiek sensownego trwa. W przypadku marek, które chcą dotrzeć do naszych słuchaczy, jesteśmy bliżej kilkunastu tysięcy złotych za odcinek.
Trochę drogo. Rozumiem, że wtedy robicie też całą emisję, promocję, shorty itd?
Tak. Działamy totalnie. Nie wynajmujemy adresu studia. Dajemy wiedzę, pomagamy nie zginąć w tłumie. Pracujemy z dużymi markami, których reputacja jest za mocna na półśrodki. Wychodzę z założenia, że własna marka to zobowiązanie na lata. Maraton, a nie sprint. Zawsze powtarzam w zespole, że my nie wynajmujemy adresu studia na godziny. To nie nasz cel. Ktoś przyjdzie do nas, nagra w naszej przestrzeni, a potem puści w świat bez dbałości o jakość dźwięku i obrazu – uderzy w nas. Ludzie będą myśleli, że tak brzmi Voice House, a przecież my brzmimy bez wstydu.
Widzę, że jesteś bardzo operacyjny i blisko produktu. Dałbyś radę sam tu w studiu wszystko ogarnąć dla klienta?
Przygotowałbym całe studio, włączył odpowiednie światło, mikrofon, ustawiłbym gości dobrze w kadrze i pomógł w prowadzeniu rozmowy, by brzmiała i wyglądała dobrze. Natomiast nie umiem montować czy postprodukować dźwięku, dlatego w naszym budżecie najwięcej ważą dwaj mistrzowie dźwięku. Na początku zlecaliśmy to na zewnątrz, ale teraz mamy to u siebie. Ich talent kosztuje, ale to się zwraca. Coraz więcej kompetencji budujemy in house. Teraz także wideo.
Kto robi dziś najlepsze podcasty w kraju?
Voice House (śmiech).
A poza wami?
Ale my naprawdę brzmimy najlepiej jak się da na rynku…
…ale wiesz, ze nie pytam tylko o brzmienie.
Obserwuję super rywalizację pomiędzy „Tygodnikiem Powszechnym” a „Raportem o Stanie Świata”. Te dwa tytuły pokazują, jak ogromne znaczenie ma merytoryka prowadzących. Świetną robotę w swoim obszarze robi też Marcin Myszka z „Kryminatorium”. Nieźle radzi sobie Polskie Radio, które ma duży background techniczny. Warto jednak mówić nie o podcastach, ale o programach, bo dzisiaj właściwe wszyscy poza samym dźwiękiem chcieliby też wideo. A ono musi być w odpowiedniej jakości, dobrze oświetlone, wykadrowane itd. To wszystko musi wyglądać i brzmieć dobrze, by ktokolwiek z tobą został na dłużej.
Jak wspominasz swoje wywiady w samochodach? Dziś robią lub robili to i wydawcy, i youtuberzy. Jest tego naprawdę sporo i chyba straciło na oryginalności.
Ale to nadal się sprzedaje i ogląda. To niebywałe, natomiast tego typu format po tylu latach wymaga odświeżenia, dlatego cieszę się, że zrobiliśmy to jako pierwsi. Jak patrzę sobie na Łukasza Kijka i jego „Biznes Klasę” to widzę, że on ma dziś dokładnie te same problemy, które my mieliśmy w Onecie lata wstecz.
Ale tam przynajmniej jest innowacja, bo obaj rozmówcy siedzą z tyłu, a nie z przodu, jak wszędzie, więc klimat rozmowy jest inny i nie jest to kolejne kopiuj-wklej z prowadzącym auto dziennikarzem. I te rozmowy faktycznie się niosą.
Tak, ale w samochodzie zawsze fajnie byłoby dorzucić naturalne światło. Do tego w aucie kadry zawsze są ograniczone. Jak wsiadali do mnie goście w garniturze, to niektórzy przez całą rozmowę trzymali w ręce pas, żeby nie gniótł marynarki. Poranne programy zimą to był koszmar przez słabe światło. Jak budowaliśmy pierwsze „studio w samochodzie”, to mieliśmy problem z pociągnięciem kabli do mikrofonu, bo w aucie było tyle prądu i elektroniki dookoła, że to oddziaływało na sprzęt i jakość dźwięku. To była duża przeprawa, by zbudować studio, które dźwiękowo będzie czyściutkie.
Uważam, że z tych samochodów wszyscy mogliby już wysiąść, ale z drugiej strony taka forma ma jeden duży plus, którego nie ma w studiu. W studiu jest dużo kamer, świateł i ludzi. To nie pomaga w rozmowie. W samochodzie to 2-3 osoby, jest dużo intymniej, rozmówcy zapominają o kamerach i to potem widać w rozmowach. To jedyna przewaga.
Gdzie dzisiaj jesteś?
Czuję się dobrze, bo jestem wolny. Totalnie odpowiadam sam za wszystko, co mi się uda bądź nie uda. Jednocześnie tej odpowiedzialności jest tak dużo, że mnie czołga. To, co mnie pionizuje, to rozmowy z innymi szefami, żeby dowiedzieć się, jak oni tym zarządzili, zanim się wypalili.
Dołącz do dyskusji: "Nie żałuję, ale tęsknię". Jarosław Kuźniar o życiu po życiu w TVN [WYWIAD]