SzukajSzukaj
dołącz do nas Facebook Google Linkedin Twitter

Fenomen Didaskaliów. „Odbiorcy są mądrzejsi, niż to się wydaje wielu twórcom”

Podcasty i wideocasty są dziś na topie, a jeden z najpopularniejszych prowadzi Patrycjusz Wyżga. „Didaskalia” należące do WP to miejsce nie tylko na długie rozmowy o polityce, ale także m.in. o nauce. Dziennikarz tłumaczy nam m.in., skąd wziął się jego format i dlaczego cieszy się takim zainteresowaniem, dlaczego nie przyjął propozycji TVP i jak YouTube zmienia media. 

Patrycjusz Wyżga, fot. kadr z youtube / Didaskalia Patrycjusz Wyżga, fot. kadr z youtube / Didaskalia

Wyobrażasz sobie jeszcze powrót do telewizji czy też YouTube, internet to dla ciebie docelowe medium?

Jestem w stanie sobie to wyobrazić, ale trudno byłoby o równie komfortowe warunki w telewizji, jak te, które mam dziś w internecie. Tu w Wirtualnej Polsce także zajmowałem się wcześniej programami informacyjnymi, które pojawiają się w Telewizji WP. W każdej telewizji pracuje się zgodnie z rytmem ramówki, blokami reklamowymi. Internet jest zupełnie inny, daje większą elastyczność.

A gdyby odezwała się telewizji publiczna?

Odzywali się już jakiś czas temu. Moje wątpliwości były jednak wtedy podobne. Nikt by mi nie dał takich możliwości, jakie oferuje internet. Nie dotarliśmy do etapu szczegółów, ale to była propozycja prowadzenia dłuższych rozmów.

Ale takich trwających przez 1 godzinę czy 1,5 godziny? Trudno w to uwierzyć.

Dokładnie. W tradycyjnych mediach trudno o taką swobodę pracy, jaką mam obecnie. W Wirtualnej Polsce możemy tworzyć formaty bez sztucznych ograniczeń i dopasowywać je do tematu oraz rozmówcy, a nie do ramówki. Propozycję potraktowałem jako formę docenienia mojej pracy, ale nie dawała przestrzeni na kontynuowanie tego, co dziś robię. Siłą „Didaskaliów” jest to, że jeśli rozmówca jest ciekawy, możemy poświęcić mu tyle czasu, ile wymaga temat - bez sztywnego limitu.

Skąd pomysł na ten format?

Miałem potrzebę stworzenia programu, który „nie będzie się spieszył”. Trochę w kontrze do innych rozmów, jakie przeprowadzałem - politycznych, krótkich, np. komentowanie komentarza, opinia do opinii, więcej emocji, bardziej o bieżących politycznych sprawach itd. W Wirtualnej Polsce mogliśmy zaprojektować nowy format od podstaw, a YouTube był po prostu naturalnym kanałem dystrybucji, który pozwolił dotrzeć do widzów doceniających dłuższe rozmowy. Przypomnę także, że nie jest jedynym kanałem, bo “Didaskalia” obecne są również m.in. w Audiotece.

A czy w kontekście TVP nie obawiałbyś się łatki politycznej? Część dziennikarzy ma to z tyłu głowy. Z drugiej strony pracowałeś w ostatnich latach w Trójce, gdy stacja także była nie raz krytykowana za zaangażowanie polityczne.

Pewnie mógłbym liczyć na to, że podobnie jak w Trójce - mimo takich a nie innych okoliczności - moja praca by się obroniła, co usłyszałem od wielu słuchaczy stacji. Z jednej strony zawsze można się spodziewać pewnej łatki po dołączeniu do TVP, a z drugiej liczy się warsztat danego prowadzącego, jego konkretny program. Prawdę mówiąc jednak: w momencie otrzymania tej propozycji w ogóle nie zastanawiałem się nad tym.

Kto ogląda “Didaskalia” a kto nie przyjął zaproszenia

Jakie w założeniu miały być i są „Didaskalia”?

Od początku zakładałem, że będzie to przestrzeń do dłuższych rozmów, czasem np. z tymi samymi politykami, z którymi wcześniej miałem okazję rozmawiać, ale w zupełnie innych warunkach. Nie ukrywam, że było to też ściśle powiązane z moją audycją, jaką prowadzę w Radiu 357. To program dwugodzinny, z całkowitą swobodą, wybieram temat, rozmówcę, formułę. Mamy tam na celu popularyzowanie nauki, a to część przestrzeni publicznej mocno zaniedbana. I tam eksperci mają sporo do powiedzenia, stoją za nimi wiedza i umiejętności. „Didaskalia” są trochę odbiciem tej radiowej audycji, ale poszerzonym, bo nie tylko o nauce. Aczkolwiek naukowe treści też się zdarzają, a najczęściej wyświetlany odcinek do tej pory to ten z profesorem fizyki kwantowej, Andrzejem Draganem.

Początkowo proponowałem szefostwu, by format pojawiał się może dodatkowo, np. obok WP Magazynu. Z czasem jednak powstał pomysł - już nie mój - by stworzyć osobny kanał na YouTube. Odpowiadali za to moi współpracownicy, głównie Paweł Mierzyński, który do dziś jest główną siłą napędową „Didaskaliów”, to w dużej mierze jego zasługa.

A skąd pomysł, by stworzyć osobny kanał youtubowy, a nie funkcjonować jako program w ramach kanału WP na YouTube? Podobnie działa np. onetowy „Stan Wyjątkowy”, który jest osobnym kanałem, ale już np. wszystkie programy Kanału Zero znajdziemy w jednym miejscu.

Myślę, że to wynikało z wiedzy oraz intuicji Pawła, a także Michała Mandziaka, który jest szefem działu wideo WP. Uznali, że osobny kanał pozwoli lepiej uporządkować ofertę i jasno komunikować widzom, co znajdą w danym formacie. To element naszej strategii dystrybucji - nie ograniczamy się do jednego miejsca, ale tam, gdzie to ma sens, tworzymy nową przestrzeń, by ułatwić odbiorcom dotarcie do treści. Konkretny program, szyld, twarz. Łatwiej tak widzom znaleźć odpowiedzieć na pytanie, co tutaj mogą zobaczyć.

„Didaskalia” znalazły się w czołówce programów polityczno- publicystycznych wydawców na YouTube w najgorętszym okresie kampanii prezydenckiej czyli w II kwartale tego roku. To prawie 3 mln wyświetleń przy zaledwie 10 odcinkach. Jak wyjaśnić fenomen tego formatu? 

Od początku powtarzam, że odbiorcy mediów w naszym kraju są mądrzejsi niż to się wydaje wielu twórcom mediów w Polsce. Ludzie potrzebują wiedzy. „Didaskalia” czy podobne podcasty, których sam też jestem odbiorcą, traktuję jak czytanie książki, może krótszej. Przychodzą eksperci, którzy opowiadają o sprawach, na których naprawdę znają się. Nie staram się wypytywać np. analityka od Wielkiej Brytanii o tematy niezwiązane z tym krajem. Kto nas słucha, ma raczej przeświadczenie, że rozmówca wie, o czym mówi. Wybieram tych, którzy znają się na danej tematyce, a widzowie z kolei mają do mnie zaufanie, że wybrałem kogoś odpowiedniego.

Spotykam się opiniami, że są odbiorcy, którzy nie włączają krótszych filmów, które mogą być w ich mniemaniu formą potraktowania danego zagadnienia po łebkach. Wolą zainwestować czas w dłuższy materiał. To stanowi dla nich atut, a parametr długości trwania odcinka ma znaczenie. Myślę, że widzowie oprócz krótkich form jak short, reels czy TikTok potrzebują także bardziej pogłębionych rozmów. Zależy mi na tym, by po obejrzeniu „Didaskaliów” czuli się bogatsi o pewną wiedzę.

Kim są odbiorcy twojego kanału?

To głównie mężczyźni, choć pierwotnie było ich więcej niż dziś. Obecnie stanowią 70 proc. wszystkich widzów. Nasi odbiorcy to zwykle ludzie w moim wieku - największy udział ma grupa w przedziale 35 - 44 lata. Oglądają podobne treści na YouTube jak „Didaskalia”. Myślę, że bardzo często interesują się geopolityką, polityką w dużym wydaniu.

To zresztą też jest fenomen, bo wszyscy pamiętamy czasy, gdy w gazetach tematyka międzynarodowa była spychana na ostatnie strony. Przełom nastąpił wtedy, gdy Darek Rosiak po odejściu z Trójki założył „Raport o Stanie Świata”. Napisał bardzo ważny rozdział w historii polskich mediów, pokazując, że sprawy zagraniczne, a też często nieoczywiste, mogą być interesujące dla polskiego odbiorcy. Na pewno wojna napędza zainteresowanie naszym kanałem, pojawił się głód wiedzy na tym polu. Popularność materiałów o nauce potwierdza zaś, że ludzie chcą po prostu wiedzieć więcej.

Wspomniany ranking wydawców zaskoczył cię czy spodziewałeś się wysokiego miejsca?

Byłem pozytywnie zaskoczony. Nie czuję się dziennikarzem politycznym, ale rzeczywiście pojawiają się rozmowy na kanale z politykami, a przede wszystkim z profesorem Antonim Dudkiem i ten wynik to myślę głównie jego zasługa. Rozmawiając o polityce nie szukam łatwych cytatów czy ataków na konkurencję polityczną. Staram się pytać o sprawy merytorycznie, poszukiwać wiedzy. Być może to dlatego widzowie są tak zainteresowani.

Najtrudniejsze rozmowy

Po ostatnich wyborach prezydenckich pojawił się w „Didaskaliach” Adrian Zandberg z partii Razem, który był jednym z pretendentów w wyścigu wyborczym. Czy rozważaliście cykl rozmów z kandydatami na prezydenta?

Tak. Kilka razy wystosowaliśmy zaproszenia do Karola Nawrockiego i Rafała Trzaskowskiego. Nieoficjalnie słyszałem o zainteresowaniu i woli z obu stron, ale ostatecznie do tych rozmów nie doszło. Rozumiem, że każdy sztab ma swoją taktykę, być może jeden czekał na drugiego i ostatecznie żaden się u nas nie pojawił. Może się jednak czegoś obawiali? Nie uważam się za takiego dziennikarza, do którego każdy musi przyjść. To zawsze decyzja tych zaproszonych.

Wspomniałeś o Antonim Dudku - skąd taka częstotliwość rozmów z nim na kanale?

Przede wszystkim dlatego, że bardzo go szanuję i jego wiedzę. Myślę, że profesor Dudek to unikatowe połączenie wiedzy, charyzmy i odwagi w formułowaniu jasnych osądów. To wcale nie jest takie często w przypadku różnych analityków, w tym wypadku sceny politycznej. Rzadziej używa określeń typu „to zależy”, co myślę podoba się widzom. Zwykle jestem ostrożny w próbach odpowiedzi na pytanie, dlaczego dana osoba jest tak chętnie oglądana, bo to trudno uchwytne, złożone.

Ale w tym przypadku możemy chyba mówić o fenomenie profesora Dudka na YouTube? Programy z jego gościnnym udziałem zbierają świetne wyniki wyświetleń, do tego ma własny popularny format w „Super Expressie” i kanał historyczny.

Zdecydowanie. Bardzo mnie to cieszy, bo jest człowiekiem, za którym stoi doświadczenie, osobowość i wiedza. Nie jest celebrytą, a w internecie robi furorę. Profesor opowiada też świetnie o historii najnowszej na swoim kanale, którą możemy już pamiętać. Gdy pokazuje np. spoty wyborcze ze środka lat 90. sam zaczynam to sobie przypominać. Chociaż jak pewnie widziałeś zbiera też niekiedy bardzo krytyczne komentarze.

Zbiera, ale wciąż mam wrażenie, że jest odbierany jako ten ekspert, który potrafi być pośrodku sceny politycznej, docenić i skrytykować wszystkie opcje. To pewnie też duża wartość?

Absolutnie. Gdy siedzę naprzeciwko profesora uśmiecham się zawsze, gdy najpierw wali pałką po głowie Tuska, a zaraz potem Kaczyńskiego albo odwrotnie. Oczywiście pojawią się tacy, którzy wybiorą sobie odpowiedni fragment, ten który wolą, ale profesor nie oszczędza nikogo.

Masz całkowitą wolność w zakresie wyboru gości?

Rozmawiamy w naszym małym zespole „Didaskaliów”, kto w danym momencie byłby najlepszym gościem, jaki temat akurat teraz warto podjąć. Format jest dość pojemny tematycznie - od krajowej polityki po zagraniczną, naukę, sprawy wojskowe czy społeczne. Staramy się przygotowywać rozmowy, które „coś wnoszą”. Także dlatego nie idziemy w ilość odcinków, a w jakość. Przeprowadzamy tylko cztery rozmowy w miesiącu, chociaż pewnie można byłoby więcej.

A zdarzyły się jakieś filmy, które zobaczyliście już po nagraniu i nie zdecydowaliście się pokazać widzom?

Nie zdarzyło nam się nagrać czegoś, a potem nie emitować. Nie miałem także sytuacji, by przeprowadzić rozmowę, której nie chciałem. Co do zasady odcinki są pokazywane w tej formie, w jakiej zostały nagrane. Zdarza nam się tylko wykonać drobny montaż, gdy np. gość rozkręcił się i o ciekawym wątku opowiadał w drugiej części rozmowy. Wtedy takie bloki zdarzało nam się przesuwać, ale to sporadyczne sytuacje.

Na jaką rozmowę czekasz dziś szczególnie mocno?

Chciałbym porozmawiać z kimś odpowiedzialnym za politykę ukraińską. Jesteśmy gotowi pojechać do Kijowa i porozmawiać z politykami czy wojskowymi. To się dotąd nie wydarzyło, bo “Didaskalia” są osadzone w studiu, nie nagrywaliśmy odcinków wyjazdowych. Zdarzały się pojedyncze nagrania, podczas których wysyłaliśmy do gościa kamerę. Tak było m.in. ze śp. generałem Waldemarem Skrzypczakiem, bo nagraliśmy wywiad w piątek, a chwilę później odbył się pucz Prigożyna i musieliśmy zaktualizować materiał. Raz byłem chory, więc łączyliśmy się z Witkiem Juraszem. W przypadku Ukrainy jesteśmy gotowi na zmianę. Często rozmawiamy na ten temat i dobrze byłoby posłuchać także perspektywy Ukraińców.

Która z rozmów w „Didaskaliach” była najtrudniejsza do przeprowadzenia?

Myślę, że ta z profesorem Jerzym Bralczykiem. Czytałem później w komentarzach, jak widzowie męczyli się, bo przeżywali rozmowę. Umówiłem się z gościem, że będzie mnie językowo punktował za każdym razem, wytykał błędy. Skorzystał z tej propozycji dość wyraźnie (śmiech). To było stresujące, bo miałem fantastycznego rozmówcę, a sam przecież też żyję z pracy z językiem. Nie było łatwo, kwestionował nie raz sposób użycia danego słowa.

A do której rozmowy najtrudniej było przygotować się?

Z Mateuszem Morawieckim. Co do zasady w “Didaskaliach” prowadzę bardzo merytoryczne rozmowy, w których szukam wiedzy dla widzów czy także dla siebie. W tym wypadku nie mogłem zapomnieć, że mój gość chwilę wcześniej przestał być premierem. Dlatego rozmawiałem z nim trochę inaczej niż zazwyczaj z innymi gośćmi. Był wieloletnim szefem rządu, bardzo dużo od niego zależało, człowieka na takim stanowisku zawsze się recenzuje..

I pewnie dziś inaczej byś z nim prowadził rozmowę?

Tak. Moment rozmowy ma znaczenie. Chciałem i musiałem być na kontrze, takie też były oczekiwania części widzów. Zwykle tego nie robię, bo „Didaskalia” mają inny cel. Przeważnie rozmawiam z ekspertami jak życzliwy student, który wsłuchuje się w głos profesora, organizuje wykład na temat, który go interesuje. W sytuacji tak ważnego polityka, chwilę temu premiera, rola musiała być nieco inna. Z tego powodu nie była to do końca komfortowa dla mnie rozmowa, dla premiera chyba także. Widziałem, że był zaskoczony jej przebiegiem.

Będą jakieś zmiany w „Didaskaliach”? Jeszcze rok temu zdarzały się np. debaty między politykami, ale dziś to głównie rozmowa z jednym gościem.

Myślałem o debacie w ostatniej fazie kampanii prezydenckiej, rozważaliśmy także i ten pomysł. Wyobrażałam sobie debatę między dwoma kandydatami, jakiej nie było - długa, spokojna, taka „didaskaliowa”. Nikt się jednak na to nie zdecydował.

Ale to debata w stylu tego, co ostatecznie zobaczyliśmy przed drugą turą w TVP, a wcześniej zaproponował „Super Express”, czyli sprowadzenie dziennikarza do roli moderatora?

Nie, nie. To miała być bardziej debata bez zasad, rozmowa między trójką osób. Debaty prezydenckie, zwłaszcza w większym gronie, są trochę pozbawione sensu. Kandydaci wygłaszają formułki, pomijają pytania albo kategorie. Tu byłoby inaczej, bez określonego czasu na odpowiedź, tematyki. Z takiej okazji jednak nie skorzystano. Być może pojawi się odcinek z udziałem naszych widzów i słuchaczy czy odcinek na żywo, ale większych zmian nie planujemy.

A jakiejś tematyki brakuje obecnie w Didaskaliach?

Chyba nie. Nie ukrywam, że projekt ten wynika też po prostu z ciekawości dziennikarskiej, a myślę że to klucz w naszej branży. W sytuacji, gdy nikt do końca nie rozumie algorytmów YouTube’a, a wiem że sami twórcy mają z tym problem, spójrzmy na to, czego jesteśmy pewni - własnej wrażliwości, ciekawości. Często będą to nietrafione pomysły, ale jak będziemy trzymali się swojego podejścia widzowie to docenią, bo zawsze doceniają szczerość, autentyczność.

Wydaje mi się, że w gruncie rzeczy w mediach odkrywamy dziś na nowo pewne fundamenty warsztatu dziennikarskiego. Jak ktoś postępuje zgodnie z nimi, ze starą sztuką pracy w tym zawodzie, niekiedy spotyka się z reakcją pełną zaskoczenia i podziwu. A to tak naprawdę powrót do „podręcznika’, gdy w materiale starasz się być obiektywny, a twoi widzowie nie są w stanie powiedzieć, na kogo głosujesz. To dziś wydaje się być świeże i wyjątkowe, ale przecież to podstawa dziennikarstwa. I na tym „tradycjonalizmie” opiera się - mam wrażenie graniczące z pewnością - cała linia redakcyjna WP. Zachęcam koleżanki oraz kolegów po fachu do podobnego podejścia, bo odbiorcy potrafią docenić taki sposób działania. Docenić dawno otwarte drzwi, których nie trzeba wyważać.

YouTube bardzo zmienia media, dziennikarstwo?

Myślę, że tak. Od bardzo dawna obserwujemy, że w dobie mediów społecznościowych każdy może być źródłem informacji. Lata temu, gdy zdarzył się wypadek w małej miejscowości w USA opowiadać można było o tym dopiero, gdy dotarła na miejsce lokalna telewizja albo dany dziennikarz był tam przypadkiem. Dziś każdy może to nagrać, bo ma telefon w kieszeni. Tradycyjne media nie są w stanie z kimkolwiek konkurować w zakresie szybkości newsa.

Możemy ściągać się na to, kto lepiej próbuje tłumaczy świat, wpisuje zjawiska w odpowiedni kontekst i merytorycznie to omówi. I tu znów wracamy do wiedzy - do tego trzeba ludzi, którzy znają się na tym, co opisują. Rola dziennikarza polega wtedy na tym, by zgodnie z warsztatem zadać pytania i odpowiednio wybrać tych, którzy opowiedzą o danym temacie. Być może ta selekcja jest obecnie w mediach ważniejsza niż kiedykolwiek.

Podobnie wygląda to w programach informacyjnych typu „Fakty”, „19:30” czy „Wydarzenia”. Masz 25 minut, by opowiedzieć widzom o tym, co działo się w ciągu ostatnich 24 godzin. Duża odpowiedzialność, by wybrać to, co najważniejsze, a jednocześnie ciekawe. Współcześnie często ten aspekt selekcji jest niedoceniany w pracy dziennikarskiej, a ma istotne znaczenie. Nie tylko sposób w jaki to zrobisz, ale i na co postawisz.

Brak ram w internecie bardzo zmienił pracę w mediach. Pamiętam program śp. Grzegorza Miecugowa w TVN24 „Inny punkt widzenia”. To były podobne rozmowy, często z naukowcami i emitowane wieczorami. Wydawały się nudne, „gadające głowy” - podobnie jest w „Didaskaliach”, gdzie znajdziemy trzy kadry, wizualnie nic się nie dzieje. Nawet wtedy miało to bardzo ambitny charakter mimo ograniczonego czasu w ramówce. Na kanale youtubowym takie ograniczenia znikają. Można zrobić np. jak Kanał Zero odcinek na żywo przez cztery godziny i jeszcze z udziałem dzwoniących widzów. Tego nie da się powtórzyć w klasycznych mediach.

Telewizja w końcu umrze, zastapiona przez internet, platformy typu YouTube czy niekoniecznie?

W przypadku radia, z którym od lat jestem też związany, podobna dyskusja trwa jeszcze dłużej. Wydaje mi się, że telewizja nie umrze, a wracam tu choćby do tematu selekcji. Nadal potrzebna jest i będzie tradycyjna telewizja ramówkowa. To rodzaj wygody dla odbiorcy, zawsze znajdzie się grupa ludzi, która oddaje ten aspekt w ręce nadawcy.

Na YouTube trzeba zacząć śledzić konkretne treści i dopiero wtedy algorytm zacznie ci je podrzucać.

Dokładnie. A w telewizji ktoś za ciebie, zdejmując ciężar wyboru, decyduje co masz oglądać. Dla większość osób może to stanowić ograniczenie, bo wolą sami decydować. Ale są tacy, którzy chcą po prostu włączyć telewizor i oglądać to, co akurat leci.

Czasem to nie tylko kwestia wygody, ale także chęci zdania się na przypadek. Niekiedy możemy trafić np. na film, o którym samemu decydując nawet byśmy nie pomyśleli. Niemniej myślę, że telewizja będzie miała coraz mniejsze znaczenie. Z drugiej strony mogę sobie także wyobrazić, że i YouTube znika z jakiegoś biznesowego powodu. To firma, platforma komercyjna, która ma swoje cele, ale i uwarunkowania.

Czy w Wirtualnej Polsce rozmawiacie czasem na temat ryzyka związanego z funkcjonowaniem na YouTube? Pewnie uważacie na konkretne słowa, które można używać.

Tak, tak - uważamy. Jako „Didaskalia” jesteśmy akurat w stosunkowo niezłej sytuacji, jako projekt dużego wydawcy. Znaleźliśmy się na YouTube dlatego, bo tam także są nasi widzowie, ale nie czujemy się na niego skazani. W WP mamy wiele innych narzędzi, jak dystrybuować dziennikarskie treści, co czasami dzieje się również w przypadku „Didaskaliów”, gdy powstają m.in. artykuły będące omówieniem rozmów i pojawiają się przy nich fragmenty odcinka jako wideo towarzyszące do tekstu. Znajdujemy się w wyjątkowo komfortowej sytuacji, bo zawsze możemy polegać na własnej dystrybucji. Łatwo nam sobie jednak wyobrazić twórców, na których materiały natrafimy jedynie w przestrzeni youtubowej i ryzyka z tym związane.

Dlatego Patrycjusz Wyżga woli rozmowy niż commentary

Skąd pomysł na stworzenie w tym roku kolejnego kanału „Horyzonty”?

Mój udział w kreowaniu samej idei był mniejszy, większy ze strony redakcji. To pomysł na tworzenie treści bardziej finansowych, a ja swoją drogą czuję się dziennikarzem gospodarczym. Pracowałem ponad 10 lat w TVN CNBC (dziś TVN BiŚ - przyp. red.), który zajmował się gospodarką i rynkami. Ucieszyłem się na tę propozycję także dlatego, bo sam jestem konsumentem podcastów o podobnej tematyce. „Horyzonty” to gospodarka, finanse osobiste oraz postawy prorozwojowe.

Czytaj także: Kolejny polski kanał informacyjny do oglądania na YouTube

Szczerze mówiąc traktuję ten kanał również jako misję, szczególnie w sferze edukacji finansowej. Wiem, jak bardzo brakuje wiedzy ekonomicznej, nie ma tego w szkołach, jak wielu rzeczy sam dowiedziałem się od blogerów czy specjalistów w internecie. Zresztą często powtarzam, że jako dziennikarz jestem wielkim szczęściarzem. Zajmuje się tym, co mnie osobiście też interesuje, sam się czegoś dowiaduję i jeszcze moderuję tym wszystkim.

Na obu kanałach rozmawiasz zwykle z zaproszonymi gośćmi. Czy rozważałeś, by wziąć kamerę i samemu nagrywać dla swoich widzów np. o polityce czy sprawach ekonomicznych? Format commentary na YouTube stał się niezwykle popularny, kolejni dziennikarze idą tą drogą.

Nie tyle sam o tym myślałem, co też inni sugerowali. Czasem zdarzały się sytuację, gdy otrzymywałem zaproszenia do programów jako komentator. To zawsze bardzo miłe, ale dobrze czuję się w roli słuchającego. Pamiętam, jak ktoś próbował mnie zachęcić tłumacząc, że skoro tyle rozmawiam z mądrymi ludźmi to sam też pewnie sporo wiem, bo tym „nasiąknąłem”. Ok - trochę tak jest, ale bez przesady. Nie stałem się specjalistą tylko dlatego, że z nimi rozmawiam.

Wiem, że format komentarzy jest popularny. Czuję się dobrze w „Didaskaliach” czy „Horyzontach” także dlatego, że czasem przemycam tam - co widzowie zauważają - swoje pewne osądy czy opinie w samych pytaniach. To nie są programy informacyjne, a publicystyczne i trochę uprawiam publicystykę w pytaniach, co szczególnie widać przy tematyce geopolitycznej, gdy dość ostro wypowiadam się odnośnie działań Rosji.

Nie kryję się ze swoim spojrzeniem, a wojna myślę jest takim zjawiskiem, które pomaga wyostrzyć opinie. Ta publicystyka odbywa się więc w momencie zadawania pytań i na razie to wystarcza.

A i pewnie czasem dobór samego gościa może być odbierany przez widzów w ten czy inny sposób.

Oczywiście. Przeprowadziliśmy kilka tygodni temu audycję o Iranie i atakach Izraela. Zaprosiłem tylko iranistów, którzy opowiadali o irańskiej perspektywie. Zależało mi na tym, by ktoś pokazał ich spojrzenie, które często nie jest w Polsce zbyt dobrze znane. Znów kręcimy się też wokół wiedzy - wierzę w staroświecką zasadę, że dziennikarz jest po to, by dawać ludziom wiedzę jako narzędzie, z którego oni potem skorzystają w zgodzie z własnym sumieniem. Tu widzę swoją rolę - w maksymalnym poszerzaniu wiedzy przez odbiorców.

To trudne do pogodzenia z formatem commentary.

Prawda. Sam też nie czuję się na tyle mocny, by dzielić się szerzej swoim zdaniem. Mam na tyle komfortową sytuację, że rozmawiam z wieloma ekspertami, którzy najlepiej wiedzą, jak wyjaśnić dany temat. To oni mogą nam lepiej opowiadać o świecie.

Jesteś zwykle zadowolony ze swoich rozmów czy niekoniecznie? Różne jest podejście dziennikarzy, niektórzy krytycznie podchodzą do każdego elementu własnej pracy, co ich rozwija, ale też granica między ciężką pracą, a niebezpiecznym perfekcjonizmem bywa płynna.

Przede wszystkim odczuwam zwykle niedosyt - nawet gdy rozmowa trwa tak długo. Bardzo często tuż po wyłączeniu kamery dzielę się z gościem taką refleksją, że moglibyśmy rozmawiać jeszcze drugie tyle. To zazwyczaj tak ciekawi ludzie czy tematy, że zostają wątki, które również można by poruszyć. Nie zawsze jest to możliwe z prozaicznych powodów, jak np. ograniczenie czasowe rozmówcy, który ma też inne obowiązki. Oczywiście nie jestem też ze wszystkich rozmów zadowolony. Czasem mógłbym zadać inne pytania albo w inny sposób sformułować.

A kto w najbliższym czasie pojawi się w „Didaskaliach”?

Mogę zdradzić, że m.in. profesor Hieronim Grala, wybitny ekspert od Rosji, czy Sylwia Czubkowska o roli bigtechów w globalnej układance gospodarczej. Wakacje rządzą się trochę innymi prawami, stąd także pomysły, które powstają wcześniej. Teraz będziemy już nagrywać na bieżąco. W „Horyzontach” pojawi się np. ekspert od sztucznej inteligencji pod kątem biznesu i pracowników. Będzie też Kasia Iwuć o obligacjach.

Dołącz do dyskusji: Fenomen Didaskaliów. „Odbiorcy są mądrzejsi, niż to się wydaje wielu twórcom”

6 komentarze
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Wirtualnemedia.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii. Jeżeli którykolwiek z postów na forum łamie dobre obyczaje, zawiadom nas o tym redakcja@wirtualnemedia.pl
User
Serio?
Nieklika sie, że WP która jest właścicielem Wirtualnych Mediów robi taka chamska autopromocję tego zakochanego w swoim głosie gościa? Serio?
2 3
odpowiedź
User
Serio?
Nieklika sie, że WP która jest właścicielem Wirtualnych Mediów robi taka chamska autopromocję tego zakochanego w swoim głosie gościa? Serio?
0 1
odpowiedź
User
Serio?
Nieklika sie, że WP która jest właścicielem Wirtualnych Mediów robi taka chamska autopromocję tego zakochanego w swoim głosie gościa? Serio?
0 2
odpowiedź