SzukajSzukaj
dołącz do nas Facebook Google Linkedin Twitter

Streaming wygra też w sporcie. Paweł Wilkowicz o pracy w Viaplay i nie tylko

Ta historia miała trwać osiem lat, ale skończyła się po czterech. Tyle Paweł Wilkowicz kierował polską redakcją Viaplay – platformy, która rzuciła wyzwanie tradycyjnej telewizji, przenosząc transmisje sportowych hitów do streamingu. W rozmowie ze mną Wilkowicz opowiada o kulisach tego projektu i pracy przy studiu, a także o pokoleniu Z w dziennikarstwie sportowym, clikbaitach i sztucznej inteligencji. I co by się stało, gdyby Robert Lewandowski trafił do Premier League…

Spodziewałeś się, że ta przygoda skończy się tak szybko? 

Nie, prawdę mówiąc, gdy przychodziłem, to zakładałem, że będę tu pracować osiem lat. Nie potrafię dziś wytłumaczyć skąd ta liczba, pewnie chodziło o to, że prawa do Bundesligi kupiliśmy na osiem lat – myślałem, że przez tyle sezonów na pewno będę się tym zajmował.

Zakładałeś pewnie, że streaming się rozwija, telewizja traci, a Viaplay to platforma z ze świetnymi prawami. To powinno wywołać ogromne zainteresowanie klientów. 

Wtedy streaming był czymś pomiędzy przyszłością a teraźniejszością. Dziś jest teraźniejszością.

Ale to już było po pandemii, gdy popularność streamingu poszła mocno w górę. 

Tak, ale mówię o streamingu sportu. W przypadku sportu sytuacja wyglądała inaczej.

Co masz na myśli?

Trzeba wyraźnie rozdzielić seriale i filmy od transmisji sportowych. Każdy, kto próbował streamować sport na żywo, a nie filmy i seriale z odtworzenia, wie, jak duże to wyzwanie. Gdy Viaplay wchodził na rynek, streaming seriali i filmów był standardem, natomiast przeniesienie całych praw sportowych do transmisji na żywo online, bez kanału linearnego, to był zupełnie inny poziom trudności. Tu zawsze jest ryzyko problemów technicznych. 

Rzeczywiście, na początku najczęściej pojawiały się narzekania na jakość transmisji – lagi, przerwy, awarie.

Początkowo chodziło o jakość obrazu – że 720p i nawet 90 sekund opóźnienia. Opóźnienie nigdy takie nie było. A pod koniec mieliśmy jedno z najmniejszych na rynku. Większe problemy techniczne pojawiły się nie na samym starcie, tylko późną jesienią i zimą. 

Nie odpowiadałeś jednak za kwestie techniczne.

Byliśmy jedną firmą. Tylko ja po prostu nie lubię mówić za inne działy. Zwłaszcza że nasz techniczny miałby sporo do opowiedzenia i miałby się czym pochwalić: przez te wszystkie lata każda usterka była impulsem do oceny, inwestycji, zmiany podejścia. Problemem jest ogromna liczba urządzeń i aplikacji. To zawsze będzie wyzwanie w streamingu – wielość urządzeń, oprogramowania, aktualizacje oprogramowania, itd.

Twoim zadaniem było zbudowanie redakcji, stworzenie najlepszego programu towarzyszącego transmisjom. Jakie były początki? Czy ludzie chętnie chcieli przychodzić do takiego projektu?

Tak. Było bardzo mało czasu. Z większością osób, z którymi potem pracowałem w Viaplay, nie pracowałem wcześniej. Była tylko taka wąska grupa osób, z którą miałem okazję już współpracować. Tych osób byłem pewien w ciemno i z nimi bym poszedł na koniec świata. To był stres, bo w ciągu trzech miesięcy trzeba było zrekrutować bardzo dużo osób.

Wtedy byłeś jeszcze na czele Sport.pl, zaczynało się Euro 2020, pracowałeś na dwa etaty. Chyba nie miałeś prywatnego życia?

Przez ten czas nie miałem. Bardzo szybko powiedziałem w Sport.pl, że dostałem propozycję z Viaplay i że nie będę w stanie się jej oprzeć, ale że zrobię wszystko, żeby w okresie przejściowym Sport.pl nie ucierpiało. Sport.pl to super miejsce. Dogadaliśmy się, a ja starałem do końca z gazem w podłodze jechać w portalu. A telefon nie milknął, trwała rekrutacja i szkolenia. Wgryzanie się w to, jak Viaplay robi wszystko w Skandynawii, by móc przełożyć to na polskie realia. Był to bardzo wyczerpujący, ale i fajny czas.

Jak bardzo wzorowaliście się na tym, co Viaplay robił w innych krajach?

W bardzo dużym stopniu. Infrastruktura i wystrój studia, sznyt opowiadania historii, to, że przed pierwszym gwizdkiem w studiu ma być słychać szum stadionu: tego się nie negocjuje - to dostajesz w pakiecie. To identyfikacja firmy. Natomiast reszta to nasze pomysły na materiały. O tym rozmawialiśmy na rozmowie rekrutacyjnej. Czy mówimy tym samym językiem, jaki materiał dał byś tu, jaki tu, a jaki byś wrzucił w ostatniej chwili. Okazało się, że myślimy tak samo, nadajemy na tych samych falach.

W wywiadzie dla Weszło.com mówiłeś, że tam wielu menedżerów Viaplay to byli dziennikarze sportowi i że to pomaga. To nie jest typowa korporacja?

To w ogóle nie jest typowa korporacja i to było najpiękniejsze. Nie, żebym nie lubił korporacji, uważam, że niesłusznie cieszą się złą sławą. Dają możliwości, ochronę, bezpieczeństwo działania. To, czego nie lubię w korporacjach, to „marnowacze” czasu.

Spotkania, które mogłyby być zastąpione wysłaniem maila...

Tak. Nie lubię też unikania ryzyka, zrzucania go na kogoś innego czy przywiązywania zbyt wielkiej uwagi do błędów.

Albo braku decyzyjności. A w mediach ta szybkość działania jest jednak istotna.

I autentyczność. Myślę, że wejście w świat cyfrowy otworzyło oczy ludziom w wielu korporacjach medialnych. W wielu branżach niektóre rzeczy robiło się tylko dla sztuki. Ta obsesja wypieszczonego kadru, żeby wszystko wyglądało idealnie. To często jest ważne, ale jako reguła pewnie było świetne w czasach Ireny Dziedzic. Milionom widzów na YouTubie nie przeszkadza niewypieszczony kadr... Liczy się treść i autentyczność. Czy ktoś słyszał, żeby widz po programie mówił: „Ale czyściutki kadr”?. Moim zdaniem mówią raczej: „Co on powiedział?”.

Jak było z pracownikami? Czytałem, że często ktoś przychodził by być np. wydawcą, ale zostawał dziennikarzem.

Tak się zdarzało, ale też to nie jest tak, że ktoś przyszedł naprawić ścianę, a został głównym finansistą. Wydawca to nadal dziennikarz, tylko z innymi zadaniami. Jego kreatywność objawia się inaczej. Wydawca musi mieć w sobie trochę menedżera, umieć realizować zadania, przeprowadzać projekty od początku do końca. Nie każdy się do tego nadaje, nie każdy to lubi — i niektórzy odkrywali to już po przyjściu do redakcji. Czasem mówili: „To nie jest dla mnie.” Jak widzieliśmy, że ktoś jest dużo lepszy w prowadzeniu studia, to prowadził, a my szukaliśmy dalej wydawcy.

Nie każda firma daje taką szansę. 

Uważam, że w każdej firmie każdy powinien spróbować jakiejś innej roli. Może nie w przypadku komentatorów, bo tu wymienność pozycji jest mniejsza, ale już wydawca, reporter i prowadzący powinni znać nawzajem swoją pracę. Wydawca musi być lubiany, musi scalać grupę, być kimś, z kim ludzie chcą spędzać czas. W Viaplay tak było i to była siła tej redakcji.

Czy widzowie dzisiaj oczekują tak samo jak kiedyś rozbudowanego studia przed i po meczu?

Czy widzowie amerykańskiego CBS oglądają studio Ligi Mistrzów? Przypuszczam, że jak wszędzie na świecie, również i u nich studio ogląda dużo mniej osób niż mecz. Czy CBS robi błąd wydając krocie z swoich ekspertów, Thierry’ego Henry’ego, Jamiego Carraghera itd.? Nie, bo to co oni robią w studio daje CBS rozpoznawalność na całym świecie, filmiki stają się viralami. Darmowa reklama. Studio ma sens. Choć publiczność piłkarska jest taka sama wszędzie: nie można oczekiwać, że obejrzy studio od początku do końca, bo nawet meczów nie śledzi w całości.

Kocham sport, ale nie zawsze mogę przygotować się do meczu, poczytać o nim wcześniej. I to zadanie ma spełniać studio. Ma mnie wprowadzić w najciekawsze historie, pokazać bohaterów. Jeśli nie znasz bohaterów, to nieważne kto gra, futbol będzie dla ciebie po prostu bieganiem 22 osób za piłką. Dopiero gdy poznajesz bohaterów, ich historię, stawkę meczu, zaczynasz się wciągać.

Czy młodzi ludzie, którzy dużo czasu spędzają na TikToku czy YouTube, gdzie rządzą krótkie treści, są nadal zainteresowani długimi transmisjami sportowymi?

Bardzo dobre pytanie. Mogę odpowiedzieć pytaniem — gdzie przebiega granica między młodym odbiorcą a innym?

W okolicach dwudziestu kilku lat. Chodzi mi o pokolenie Z.

Powiem szczerze — ja tej granicy wyznaczyć tak dokładnie nie potrafię. Czy typ odbiorcy w sporcie aż tak się zmienia z wiekiem? Myślę, że kibic sportowy jest w wielu sprawach do siebie podobny, niezależnie od wieku. Nawet dziennikarze sportowi są zadziwiająco podobni do siebie. Nieważne czy mają 20, czy 70 lat. Tak samo ich napędza robienie fajnych rzeczy, mają podobną ciekawość świata. To nie zależy od metryki . Szczerze? Nie widzę tej wyraźnej „zetkowości” w mediach sportowych. Może to funkcjonuje w innych branżach, ale w dziennikarstwie sportowym nie bardzo.

Młodzi ludzie, którzy przychodzili pracować do Viaplay, nie byli „Zetkami”?

Nie byli. Byli pracowici, znali języki, mieli szerokie horyzonty, wiedzieli, czym jest poczucie obowiązku, że chcą się dowiedzieć czegoś nowego. Zawsze się trafi w dużej grupie ktoś leniwy i kłótliwy. Ale czy to zależy od grupy wiekowej? Nie wiem, może te stereotypowe Zetki siedzą na forach, a nie w biurach. Żeby było jasne: ja nie mówię, że ich nie ma. Po prostu w dziennikarstwie sportowym taka osoba ma trudniej. To praca w weekendy, nieregularny rozkład dnia. Od pierwszego dnia dostajesz swój projekt i się nim opiekujesz: zebrać materiał, napisać, sprawdzić, zautoryzować. Widzisz sens i efekt. Może w tym tkwi sekret.

Sport to przede wszystkim ludzie. W wywiadzie dla Weszło wspomniałeś, że gdyby Robert Lewandowski został w Bayernie lub przeszedł do Premier League, Viaplay mógłby dłużej pozostać na naszym rynku.

Nie. Nie uważam, że pozostanie w Bayernie miałoby aż takie znaczenie. Natomiast przejście do Premier League – na pewno. Mielibyśmy za darmo efekt „wow”, taki jaki mieli Eleven i Canal + przy przejściu Roberta do Barcelony. I co miało Viaplay w Holandii, gdy podczas ich przygotowań do wejścia na rynek Max Verstappen został mistrzem świata Formuły 1. 

Popularność sportu zawsze zależy od sukcesu. Kamil Stoch i Dawid Kubacki już nie skaczą tak świetnie jak kilka lat temu. I oglądalność skoków narciarskich spadła.

Gdyby nasza praca nie zależała od sukcesu sportowca, to nie nazywałaby się pracą w sporcie, tylko może w „scripted sport”. Wtedy tworzylibyśmy niesamowite, wymyślone opowieści. Pytanie, kto by to chciał oglądać. Nie da się niczego w sporcie zastąpić emocjami prawdziwego sukcesu. Nic nie równa się z siłą praw do sportów, które są na fali.

Nie jesteś w stanie przewidzieć, co wydarzy się za rok, a prawa podpisuje się na kilka lat. To trudny biznes.

Tak, taki biznes. Ale wydaje mi się, że nasze prawa to był całkiem fajny zestaw. To nie w tym tkwił problem. 

A w czym?

Wszystko zostało dokładnie opisane w raportach finansowych firmy, publikowanych co kwartał.

Wróćmy do lata 2023, gdy dowiedziałeś się o zmianach w Viaplay. W rozmowie z Weszlo powiedziałeś, że rozmawiałeś pięć godzin ze swoim zespołem. Jak oni na to zareagowali?

Mieliśmy serial Teamsów w środku urlopu. Oczywiście, że zareagowali źle. Pojawiła się niepewność. Komunikat można było odczytać na różne sposoby. Ostatecznie zwyciężyła ta najbardziej pesymistyczna wersja. A ja jestem optymistą, więc spodziewałem się innego rozstrzygnięcia. Chciałbym, żebyśmy zostali w Polsce. Ale to nie moja decyzja.

Czy trzeba było specjalnie mobilizować ludzi, żeby pracowali na najwyższym poziomie, czy wyszło to naturalnie?

Gdybyśmy mieli ich mobilizować, gdy już było wiadomo, że firma wyjdzie z Polski, byłoby za późno. Byliśmy bardzo zżytą grupą, lubiliśmy przychodzić do pracy, lubiliśmy siebie, co bardzo pomogło. Mieliśmy poczucie, że robimy razem coś fajnego i chcemy to robić jak najdłużej. Zawsze mówiłem ludziom, że oni nie popełnili żadnego błędu. Gdy firma musiała przeprowadzić masowe zwolnienia, zostali ludzie ze sportu. Czy dlatego, że ktoś tam oszalał, czy wiedział coś ważnego? Dlaczego, gdy firma miała gigantyczne kłopoty we wszystkich krajach, kręgosłup działów sportu pozostał?

To był podstawowy produkt.

Ale gdyby podstawowy produkt przynosił wszędzie straty, nie byłoby to możliwe. 

Kanał na YouTube uruchomiliście dopiero w 2023 roku, już po informacjach o niepewnej przyszłości Viaplay w Polsce.

Zostaliśmy z poczuciem, że tak chciał los, ale my robimy dobrą robotę, będziemy ją robić do końca. I to jeszcze lepiej. Dlatego dalej szukaliśmy czegoś nowego. Pojawił się kanał YouTube, nowi sponsorzy, nowe akcje. Tak jakby nic się nie stało, bo z naszej perspektywy nie mieliśmy poczucia, że zawaliliśmy. Chcieliśmy się tym cieszyć do samego końca.

Pracowałeś w „Rzeczpospolitej”. Pracował też tam Michał Kołodziejczyk, który kieruje teraz Canal+ Sport. Ty zostałeś szefem redakcji Viaplay. To była redakcja, w której drzemał potencjał, żeby stworzyć szefów kolejnych redakcji?

To była bardzo mocna redakcja. Pracowali tam dobrzy ludzie. Siłą rzeczy potem zostawali szefami. To była bardziej rodzina niż typowe miejsce pracy. Z rodziny, wiadomo, też trzeba w pewnym momencie wyjść, pójść na studia, jechać do innego miasta. Każdą byłą redakcję wspominam z ogromnym sentymentem. Tak samo jest z Viaplay. To były wspaniałe cztery lata. Życzę firmie jak najlepiej. Gdybym miał dzisiejszą wiedzę, to może dwie, trzy rzeczy bym skorygował, ale nie zmieniałbym nic radykalnie.

A wracając do „Rzeczpospolitej”, to sport już tam mocno przycięli iw  papierze, i online. Został jeden dziennikarz.

Znów musiałbym komentować nie swoje decyzje. Trudno jest wielu redakcjom przejść do internetu. Nie mogę nic więcej powiedzieć, bo nie znam uzasadnienia tej decyzji. Mirek Żukowski, który mnie przyjmował do pracy, odszedł na emeryturę jeszcze przed tą decyzją. Kamil Kołsut, który kierował potem redakcją, to świetny dziennikarz. Wydaje mi się, że oni też nie zrobili nic źle. Tak jest w biznesie, że wszystko się zmienia i nie zawsze się wygrywa.

Jak postrzegasz internetowe media, w czasach, gdzie rządzą clickbaity?

Czytam dosyć dużo o sporcie i z jakichś powodów rzadko jestem ofiarą clickbaitu. Może coś ze mną jest nie tak? (śmiech). Gdy sięgasz na półkę pełną niezdrowego jedzenia, to prawdopodobnie wiesz, co robisz. Nie narzekaj wtedy, że trafiłeś na coś niezdrowego. I tak samo z portalami. Wydaje mi się, że przy odrobinie umiejętności nawigacji, jesteś w stanie znaleźć dobry tekst. Nie ulegając clickbaitowi. Ale oczywiście one irytują. W jakimś sensie to przyznanie się do porażki, że tekst sam w sobie nie jest tak interesujący, żeby go ludzie przeczytali. Ale ludzi jest coraz trudniej przyciągnąć do dobrego tekstu. Gdyby ludzie naprawdę aż tak nie znosili clickbaitu, jak to deklarują…

To by w nie klikali. A klikają cały czas.

Gdyby ludzie uciekali z portali, które clickbait stosują, toby go pewnie te portale nie stosowały. W moim idealnym świecie nie byłoby ani śmieciowego jedzenia, ani clickbaitu. Ale jest na to popyt. Nie ma co się obrażać na świat. Wydaje mi się, że w worku pod nazwą clickbait nie wszystkie rzeczy są takie same. Czasami to naprawdę oszustwo. I to jest niedopuszczalne. Ale czasami to po prostu chwytliwy tytuł. Cała historia dziennikarstwa to wymyślanie chwytliwych tytułów. To sztuka.

Tak było rzeczywiście w gazetach, natomiast w internecie chyba się to pomieszało.

To nie clickbaity są problemem, tylko to, co jest pod tym tytułem. To że często treść jest miałka. Ctrl-C, Ctrl-V. Jeśli clickbait zachęci mnie do przeczytania świetnego artykułu, to się ucieszę.  A jak mnie zachęci do przeczytania gówna...

Teraz czekać może nas zalew treści tworzonych przez AI.

Nie umiem się odnieść, bo za mało wiem. Ze sztucznej inteligencji trzeba korzystać, tak jak korzysta się z internetu. To bardzo usprawnia naszą pracę, ale nie zrobi mediów za dziennikarzy. Zawsze będzie ktoś, kto musi to zweryfikować. Gdy zbierałem materiały do większego tekstu i równolegle zlecałem to samo zadanie AI, to wyniki były średnio zadowalające. Ale może to się zmieni.

Największy problem jest taki, że treści autorskie są traktowane jako dobro wspólne i są nadużywane przez narzędzia AI. A co z prawami autorskimi? Inna sprawa, że i bez AI ich nie szanowaliśmy, przepisując od siebie. Szacunek do źródeł powinien być większy.

Transmisje sportowe pokazują dziś Canal+, TVP, Eurosport, Polsat i Eleven Sports. Kto najlepiej realizuje studia?

Nie wypowiem się. Mam swoje zdanie, ale uważam, że mi nie wypada. Można i tak jak Konrad Adenauer, który gdy przestał być kanclerzem, to sensem swojego życia zrobił krytykowanie następcy, Ludwiga Erharda. Ale to nie dla mnie.

Możesz chwalić, nie krytykować.

Na pewno nie będę teraz dyżurnym recenzentem z Twittera.

Sport obok newsów mocno trzyma widzów przy tradycyjnej telewizji, ale z roku na rok infrastruktura internetowa się poprawia. Czy w przyszłości streaming zastąpi telewizję także przy transmisjach sportowych?

Uważam, że streaming wygra, ale to nie znaczy, że wolno ignorować telewizję. Nie wolno ignorować niczego, co zarabia pieniądze. Cztery lata temu, gdy ruszał Viaplay, powiedziałem, że chciałbym tu robić sport tak jak go oglądam. I tak się stało. Ja sport oglądam głównie w streamingu, na telefonie, na laptopie. Uważam, że tak będzie wyglądać przyszłość.

A co jest twoją przyszłością? W jakim kierunku zawodowym chciałbyś teraz podążać? 

Jeszcze nie wiem. Ale muszę podjąć decyzję w miarę szybko.

Masz już jakieś propozycje?

Tak. I chciałbym trafić tam, gdzie najbardziej będą mnie potrzebować i gdzie się będę mógł najwięcej nauczyć.

Dołącz do dyskusji: Streaming wygra też w sporcie. Paweł Wilkowicz o pracy w Viaplay i nie tylko

8 komentarze
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Wirtualnemedia.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii. Jeżeli którykolwiek z postów na forum łamie dobre obyczaje, zawiadom nas o tym redakcja@wirtualnemedia.pl
User
Tomek.K
Czyżby Canal+?
0 1
odpowiedź
User
Czytelniczka
Super wywiad, dzięki za takie historie
4 0
odpowiedź
User
DW
Oglądanie sportu w telefonie. O czym on gada? Teraz już się nie dziwię, dlaczego była taka niska rozdzielczość Viaplay (oraz dlaczego upadli).
1 3
odpowiedź