Wypaleni. Co i dlaczego naprawdę powoli wykańcza dziennikarzy i dziennikarki w Polsce?
Praca w mediach dużo daje, ale równie dużo zabiera, bo wypala dziennikarzy i menadżerów mediów stosunkowo szybko i mocno. Adrenalina, tempo, zmienność, konieczność ciągłego rozglądania się za nowymi tematami, poczucie ciągłej konieczności bycia w gotowości, “dowożenie” większej liczby odsłon w niesprzyjających przez algorytmy realiach – to medialna codzienność. Rozmawiamy o niej z byłymi i obecnymi ludźmi mediów internetowych, radiowych i telewizyjnych.

Wypalenie w mediach można podzielić na dwa główne rodzaje: finansowe i obciążeniowe (ilością, odpowiedzialnością, tempem i ekspozycją na negatywne newsy). A często w pewnym momencie jedno z drugim bardzo się przenika, choć zależy od stanowisk. Czasami dochodzi do tego jeszcze jedno: świadomościowe. To sytuacja, w której dziennikarze świadomi, “jak się robi media”, tracą do nich sentyment. W myśl zasady, że jeśli ktoś wie, jak się robi kiełbasę, to przestaje ją jeść.
Co to znaczy pilne?
– Pierwszy raz uderzyło mnie to mocniej, gdy zorientowałem się, jak różne jest podejście do tempa pracy. I chodziło nie tylko o ludzi z innych branż, ale nawet innych działów tej samej firmy. Ktoś w ważnej sprawie twierdził, że potrzebuje ode mnie czegoś “ASAP”. Spytałem na kiedy i spiąłem się, żeby to załatwić, bo “pilne” w mojej głowie to czas realizacji “na już”. Czasem w ciągu minuty, czasem pięciu. Czasem za godzinę. W odpowiedzi usłyszałem, że “no fajnie, jakby udało się za dwa dni”. Dwa dni!? Parsknąłem pod nosem, bo to nie jest żaden “ASAP”. Od tego momentu, gdy ktoś mówi mi, że potrzebuje czegoś pilnie, pytam co to dla niego znaczy – wspomina jeden dziennikarzy, który od kilkunastu lat pracuje w portalach.
I dodaje, że w mediach działa się w perspektywie “tu i teraz”. – Efekty naszej pracy są widoczne od razu, w ciągu minut, a nawet sekund. Świat i newsy nie czekają. Wiesz, jak wyglądają integracje redakcji? Tak, że właściwie nigdy nie ma całego składu, bo ktoś zawsze musi być na dyżurze. Szefowie liczą, że zawsze ktoś nie będzie mógł lub chciał przyjechać, bo wtedy zostanie na dyżurze i nie będzie problemu. Przegapiłeś coś? Tracisz. Znalazłeś przed innymi? Zyskujesz i twój “zegareczek”, czyli Google Analytics lub innym systemie szybuje w górę – dodaje.
To właśnie to obciążenie wynikiem jest częstym powodem wypalenia. – W pewnym momencie zauważyłam, że mój humor i samopoczucie są zależne od tego, jak dużo ludzi jest u nas na stronie. Mało? Zjazd, nerwowość. Dużo? Cudowne uczucie. Sprawdzałam to w ciągu pracy, rano zaraz po przebudzeniu, wieczorem chwilę przed snem. A najgorsze, że bardzo często nie masz wpływu na wynik, bo tak wiele zależy od algorytmów – wspomina jedna z menadżerek mediów, która stres związany z wynikami ostatecznie przypłaciła przymusową przerwą w pracy ze względu na stan zdrowia. – Lekarz stwierdził, że to efekt permanentnej ekspozycji na stres. Rozmawiałam ze znajomymi i nie byłam wyjątkiem – wyjaśnia.
– W pewnym momencie zaczynasz dostrzegać bezsens tego wszystkiego. Widzisz, że wszyscy piszą o tych samych newsach, skręcają je w taki sam sposób, wiesz, że większość nie ma znaczenia. Już nawet nie klikasz, bo dokładnie wiesz, co się kryje za jakim tytułem. Większość nie wnosi nic do życia twojego lub twoich czytelników, ale piszesz te shity, żeby tylko wskoczyć w Discovera lub złapać jeszcze trochę ruchu z social mediów. Ludzie myślą często, że praca w dziennikarstwie to poważne sprawy i tematy, ale w 90 proc. to pisanie tzw. contentu. Większość mediów, tych największych, robi dziś właściwie wszystko to samo. Różnicę robi jedynie ten niewielki odsetek tekstów najbardziej jakościowych, ale ich nie mogą robić wszyscy – dopowiada inny wydawca, który zaznacza jednak, że strzały endorfin związane z tym, że temat, który się wymyśliło, a który bardzo mocno się klika, są miłym uczuciem.
Temat tabu
– Mało kto mówi o wypaleniu w mediach online, często zamiata się to pod dywan lub nie zauważa, a to bardzo duży problem wśród osób, które zarządzają mediami lub specjalistów od pozyskiwania ruchu. I nie chodzi tylko o SEO, ale także o działy social mediów, które przez ostatnie 3-4 lata też dostają po dupie w skutek zmian algorytmów Facebooka – mówił w niedawnym wywiadzie dla Wirtualnychmediów Jakub Sawa, ekspert od pozyskiwania ruchu.
– Mnie najbardziej dojechały spadki ruchu przez zmiany w algorytmach. Robimy z zespołem swoją robotę. Wiadomo, dzień dniowi nierówny, ale nagle masz utrzymujący się spadek o 30-40-50 proc. i na dobrą sprawę nie wiesz dlaczego. Przecież nagle ludzi nie przestało interesować to, co i jak piszemy. Z dnia na dzień przecież też nie zaczęliśmy pisać tak źle, że ludzie zniknęli. To poczucie braku wpływu potrafi wykończyć. Pewnie, nic nie jest dane raz na zawsze, ale jak przyzwyczajasz się, że czyta was określona liczba użytkowników, a nagle masz ich kilka razy mniej to to też wpływa na atmosferę i poczucie sensu – mówi jeden z pracowników portalu ogólnoinformacyjnego.
Wiadomo jednak, że presję znosi się lepiej, gdy zarabia się dobrze. Wtedy wypalenie można wygasić lub odłożyć na później.
Wypalenie zarobkami w radiu: pasją się nie najesz
Karolina Wasielewska przez 20 lat pracowała w radiu jako dziennikarka i lektorka, dziś jej życie zawodowe to PR i społeczna działalność w think tanku. Była pełna pasji do zawodu i właściwie przez wiele lat znosiła kiepskie warunki finansowe, ale w końcu to właśnie pieniądze przeważyły o decyzji o odejściu. Były obietnice podwyżek, ale jakoś tak wyszło, że rzadko do nich dochodziło. Pragnienie “zbawiania świata” przegrało z życiowym i rodzinnym pragmatyzmem.
– W wieku 24 lat miałam zajętą prawie każdą sobotę. Ludzie w moim wieku w tym czasie imprezowali. Ja słyszałam od przełożonych, że praca w radiu to wielki prestiż. I na początku w to wierzyłam, jak wielu młodych naiwnych – wspomina w rozmowie z Wirtualnemedia.pl.
– Doszłam do ściany. Bardzo lubiłam być newsowcem, ale pasją się nie najesz i dzieci nie wyżywisz. Mieszkam w podwarszawskiej sypialni, rozmawiałam z sąsiadami. To inteligentni ludzie, jednak nie miałam poczucia, że wybitni w porównaniu do mnie, a patrząc na ich styl życia i wydatki, po prostu wiedziałam, że zarabiają dwa, trzy razy więcej ode mnie. Zrozumiałam, że źle wybrałam zawód, bo mogłam żyć na zupełnie innym poziomie. Byłam wypalona, wkurzona i powiedziałam sobie dość – wspomina decyzję o odejściu z zawodu.
Jak do tego doszło?
Przez kilkanaście lat zarabiała właściwie tyle samo, aż w końcu stwierdziła, że czas coś zmienić. Zaczynała w 2004 roku od 1400 zł na umowę o dzieło, kończyła 20 lat później już na umowie o pracę, ale ze stawką 4 tysiące złotych na rękę. W międzyczasie zmieniała stacje, były i prywatne, i państwowe. Były awanse, ale takie na papierze, czyli bez dodatkowego wynagrodzenia.
– W 2013 wciąż zarabiałam 4 tysiące, ale już na etacie. Spokojnie wystarczało, płaciłam rachunki i kredyt. Jednak wtedy już zdawałam sobie sprawę, że awans w radiu jest bardzo trudny. To wąski lejek. Jest jeden szef i wydawcy, a cała reszta to osoby, które czytają newsy. I mało która z nich dostanie kiedykolwiek szansę awansu – wspomina.
To wszystko trwało do 2024 roku, gdy wciąż zarabiała tyle samo, choć już w innej stacji.
– Co roku powtarzało się to samo. Jak inne osoby w redakcji, słyszałam na rozmowach rocznych: jesteś świetna, teraz nie możemy dać ci podwyżki, ale na pewno ją w przyszłości dostaniesz. I tak co roku, a ja wciąż zarabiałam 4 tysiące na rękę – wspomina.
– Dostałam lepszą finansowo propozycję, ale tam się zwyczajnie nie odnalazłam i stwierdziłam, że w radiu doszłam już do ściany. Nie mam dłużej serca tego robić, nie czuję już żadnej "misji". Dlatego zmieniłam zawód. Pieniądze nie są w życiu najważniejsze, ale gdy ich w prawie ogóle nie ma, to nie da się tak żyć – podsumowuje.
Wypalenie portalozą: wstajesz o 4:30
Alan Wysocki ma zaledwie 24 lata, ale pracę w mediach zaczął jeszcze przed maturą. A jednak… już ją zakończył. Dziś prowadzi własną działalność gospodarczą, w ramach której zajmuje się PR-em i komunikacją.
Czytaj więcej na: https://www.wirtualnemedia.pl/artykul/alan-wysocki-natemat-dziennikarz-fundacja-growspace#commentsDziennikarz naTemat odchodzi z mediów. Dołącza do Fundacji GrowSpace
Czytaj więcej na: https://www.wirtualnemedia.pl/artykul/alan-wysocki-natemat-dziennikarz-fundacja-growspace#commentsDziennikarz naTemat odchodzi z mediów. Dołącza do Fundacji GrowSpace
Czytaj więcej na: https://www.wirtualnemedia.pl/artykul/alan-wysocki-natemat-dziennikarz-fundacja-growspace#comments
Wcześniej pracował w dwóch portalach internetowych, gdzie najczęściej przygotowywał szybkie newsy, choć zdarzały się większe materiały. – Przyszedłem do mediów z wielkimi nadziejami, jak wielu ludzi najmłodszego pokolenia. Chciałem pójść w ślady Piotra Kraśki, Andrzeja Stankiewicza czy Dominiki Długosz – wspomina. Zderzenie z rzeczywistością nastąpiło jednak bardzo szybko. – Czytelnicy oczekują szybkich treści, musisz pisać newsy o pogodzie, wypadkach, tragediach – opowiada.
Zdaniem naszego rozmówcy, dla dużych portali czy telewizji informacyjnych jakościowe dziennikarstwo to kwiatek do kożucha, które można pokazać jak wizytówkę w sklepie. A realia dla młodego dziennikarza to prawie codzienna harówka, a więc fabryka clickbaitów. – Nawet jeśli mój szef czy szefowa byli wobec mnie bardzo w porządku, chcieliby robić jakościowe, dłuższe materiały, to argument był jeden. Tak, ale potem, teraz trzeba walczyć o ruch. Trzeba chwilę poczekać, walczymy o budżet – wspomina pracę w newsroomach internetowych mediów.
– Dzień wygląda tak: wstajesz o 4:30 i podczas jazdy do pracy tramwajem czy taksówką sprawdzasz Facebook, TikTok, otwierasz maile, potem 8 godzin na szybkich newsach. A jak chcesz jakościowego dziennikarstwa, to po powrocie do domu właściwie do wieczora jesteś w pracy, bo zbierasz materiały lub piszesz większy tekst, ewentualnie walczysz z autoryzacją – opowiada mi Alan Wysocki.
Zwracam uwagę, że przecież w redakcjach są dyżury, gdy ma się “duże” teksty. – Tak, ale praca nad tekstem także przeciąga się do wieczora, gdy rozmówca może rozmawiać dopiero o 18 albo później, ponaglany wielokrotnie przyśle autoryzację do 23, jeśli w ogóle. Mogą to potwierdzić inni dziennikarze, którzy pracują w takim systemie – wspomina.
– Przebodźcowanie to kolejny problem. Jednego dnia byłem ekspertem od pandemii, drugiego od czołgów i dronów, a trzeciego ekonomistą – opowiada o rzeczywistości na króciakowej taśmie, na której pisał czasem 8-10 tekstów dziennie.
Problemem nie były dla niego zarobki, bo tuż po maturze dostawał 2,5 tysiąca na rękę, a gdy odchodził z mediów – prawie trzy razy więcej, co dla młodej osoby było całkiem niezłą sumą.
– Byłem przemęczony i przebodźcowany, nie pamiętam dnia, żebym się wyspał. Dwa dni wolnego, które miałem w tygodniu, to tak naprawdę naprawienie szkód w organizmie, które zostały wyrządzone w całym tygodniu. U mnie wypalenie to był proces, który prowadził do rozkojarzenia i dekoncentracji. Często nie wiedziałem, jaki jest dzień tygodnia, czy pracuję od 6 do 14 czy może od 9 do 17. Wychodziłem z pracy wcześniej niż powinienem lub zostawałem dłużej i nie pamiętałem, na którą dziś przyszedłem do pracy – opowiada.
Mówi, że miał przewlekły stan depresyjny i zaniedbał życie towarzyskie. – Moje zdrowie psychiczne podczas pracy w mediach znacznie się pogorszyło. Dziś widzę to jednoznacznie: do mediów przychodzą bardzo młodzi ludzie, ufni i pełni świetnych pomysłów, a potem i tak wygrywają coraz bardziej bezwzględne algorytmy Google i trzeba pisać jak najwięcej krótkich, odtwórczych treści. Prawie każdy z tych młodych ludzi, z marzeniami o zostaniu gwiazdą dziennikarstwa, szybko traci złudzenia – dodaje Alan Wysocki. I tak było w jego przypadku.
Wypalenie telewizją
Kolejny bohater pracował w telewizji i wprost mówi, że w mediach to miał przygodę, a nie karierę. Zaczynał bez kontaktów i znajomości. W jego przypadku wypalenie wiązało się z ciągłym przepracowaniem. Przeważnie był prezenterem, miał swoje programy, choć pomagał także za kamerą i redagował teksty na stronę.
Rok temu odszedł z zawodu, choć “bezcenne dziennikarskie doświadczenie i kontakty” wykorzystuje dziś w nowej pracy. Prowadzi firmę, która robi kampanie w social mediach. Pracuje w zupełnie innym tempie, z szacunkiem do swojego czasu wolnego. Sam jest sobie sterem, żeglarzem i okrętem. Wiedzie o wiele spokojniejsze i lepsze finansowe życie, bo w telewizji wcale nie zarabiał kokosów.
Jak mówi po latach, praca w telewizji, choć wydawała się wielkim skokiem do kariery, nie była jednak warta, by poświęcać jej dużą część życia. Dostrzegł to dopiero pod koniec przygody z małym ekranem, coraz bardziej przepracowany i niezadowolony z zarobków.
W telewizji był w weekendy do późnych godzin, w tygodniu montaże czasami trwały nawet do godziny 1 w nocy. W wolne dni odsypiał, bo odpoczynkiem tego nie można nazwać. Raz przyjechało do niego nawet pogotowie, bo zasłabł.
Swoją pracę bardzo lubił, traktował ją jak misję, ale zaczął dostrzegać, że wielu znajomych ma już rodziny. Tymczasem on w pracy od początku kariery słyszał, że “na jego miejsce jest mnóstwo osób”. A że wierzył, że zostanie gwiazdą telewizji, przyjmował ten argument i zagryzał zęby.
Kiedyś, gdy zapytał przełożonego, ile godzin trzeba pracować w telewizji, w odpowiedzi usłyszał, że nie ma żadnych reguł i zależy od tematu. Jedne z urodzin, na które zaprosił znajomych, odbyły się właściwie… bez niego, bo ze względu na opóźnienie w realizacji tematu nie udało mu się wyjsć z pracy. Dojechał, gdy impreza zbliżała się do końca.
Jego dzień w telewizji często wyglądał tak, że 6 godzin trwały zdjęcia, kolejne 6 godzin montaż, a jeszcze trzeba było dojechać do bohatera materiału. Z przepracowania wynikały coraz częstsze wpadki na wizji, wytykane przez media internetowe i hejtowane przez internautów. Kolejne wywołały samonapędzającą się spiralę i ciężko było ją powstrzymać. Już wtedy podjął decyzję o odejściu z zawodu. Dziś trudno mu uwierzyć w przemianę, którą przeszedł od młodego, przebojowego dziennikarzem, który marzył o podbiciu świata.
O wypaleniu w dziennikarstwie napisała książkę
Rozmawiamy z Pauliną Januszewską, autorką książki “Gównodziennikarstwo: dlaczego w polskich mediach pracuje się tak źle?”, która nie ma wątpliwości, iż wypalenie zawodowe w mediach to częsty przypadek i to w każdym wieku. Choć jak zauważa w rozmowie z Wirtualnemedia.pl, decydujące bywają “lata 30” w życiu człowieka.
Januszewska opowiada nam o przypadku stażu w TVN24 w 2017 roku, który opisywała w swojej książce. Stażystka pół roku pracowała tam za darmo, licząc na wielką przygodę dziennikarską w telewizji informacyjnej. Jeździła na Wiertniczą na 5 rano komunikacją miejską. Mogła załapać się na płatną współpracę, ale po zdaniu egzaminu.
Tymczasem dwukrotnie czegoś zabrakło. Na drugim z egzaminów kazano jej wymienić wszystkich członków rządu sprzed kilkunastu lat. – Kto dziś pamięta takie rzeczy, nawet wśród dziennikarzy politycznych? – rozmyśla Paulina Januszewska w rozmowie z Wirtualnemedia.pl. Efektem było to, że ta osoba wypaliła się jako dziennikarka i dziś pracuje poza branżą. Zarabia dużo większe pieniądze niż jej znajomi w mediach, bo wciąż ich ma.
Jednym z zarzutów do jej książki było to, że opisywała sytuację bezpłatnych praktyk dziennikarskich w redakcjach, gdy tak naprawdę ten zwyczaj był bardziej powszechny, ale lata temu. Januszewska w rozmowie z nami przyznaje, że coś się zmieniło na lepsze. – Darmowe praktyki i staże spotykają się z większym napiętnowaniem społecznym zwłaszcza w mediach społecznościowych. Ale to nie oznacza, że nie ma ich wcale – mówi.
Według naszej rozmówczyni dziś, z powodu braku wiary w dziennikarską karierę, o wiele mniej ludzi idzie do dziennikarstwa newsowego czy politycznego. Nie ma tylu chętnych na jedno miejsce w redakcjach. – Jeśli już, to wolą mieć kanał na YouTube niż próbować zaistnieć w redakcji. Powoli media internetowe, jak portale horyzontalne, zaczynają być dla nich tym, czym dla starszych pokoleń – tradycyjnymi, a więc niemal reliktem przeszłości – mówi Januszewska.
Przypomina wypowiedź Karoliny Korwin-Piotrowskiej, która zauważyła, że wiele osób odchodzi do PR czy chce budować marki osobiste. – Z moich rozmów z wykładowcami studiów dziennikarskich wynika, że kandydatów na kierunki dziennikarskie nie brakuje, ale interesują ich zawody okołomedialne, np. w obszarze influencer marketingu. A jeśli ktoś chce być dziennikarzem, to na przykład sportowym, bo wierzy, że tam są duże pieniądze – opowiada.
W jakim wieku dziennikarze są najczęściej wypaleni? – To najczęściej ludzie po 30-tce. Chcą kupić mieszkanie, wziąć kredyt, założyć rodzinę, mieć ubezpieczenie zdrowotne. Ich ambicje zawodowe nie zostały spełnione. Pojawia się przepracowanie i depresja. To prowadzi do wypalenia zawodowego i odejścia z mediów. Największy problem można zaobserwować w portalach horyzontalnych, gdzie na akord produkuje się newsa za newsem, przekleja depesze, przepisuje z innych mediów. Wszyscy tak zaczynają, ale wierzą, że kiedyś się to zmieni. Pracy wprawdzie przybywa, ale tej mniej ambitnej, bo trzeba dogonić algorytmy, bo media zaciskają pasa, bo w rezultacie wraz z upływem czasu jest coraz gorzej albo nieznośnie tak samo – dodaje.
Przytacza przykład młodej dziennikarki po studiach, która robiła w mediach lokalnych ambitne reportaże. Dostała propozycję przeniesienia się do Warszawy. Myślała, że dostaje życiową szansę, jak wielu na jej miejscu. – Skończyło się tak, że musiała pisać horoskopy dla podbicia czytelnictwa, była poddawana ciągłej presji osiągania wyników, robiła zwykłe clickbaity – przypomina Januszewska przykład ze swojej książki.
Nie wszyscy z powodu wypalenia odchodzą z mediów na stałe. Czasem mówią: koniec, ale nie potrafią w tym wytrwać, bo pracoholizm jest silniejszy od nich, a poczucie misji – wciąż dojmujące.
– Znam przykład dziennikarki, która wielokrotnie odchodziła z mediów, ale potem za każdym razem próbowała wracać na własnych zasadach. Niestety z różnym skutkiem. Inna poza depresją dorobiła się paraliżu kończyn. Podłożem był chroniczny stres i przemęczenie. W międzyczasie straciła dziecko i matkę. Po tych dramatycznych wydarzeniach od razu musiała wracać do redakcji – opowiada.
Januszewska dodaje, że nieodłączne dla wypalenia zawodowego wśród dziennikarzy są nałogi. – Depresji i stanom lękowym towarzyszy alkoholizm i nadużywanie narkotyków. Sprzyja temu misyjne podejście do zawodu i wynikająca z niego gotowość do pracy ponad siły – ocenia. Zdaniem naszej rozmówczyni pozytywne jest teraz to, że w młodszym pokoleniu, czyli u dziennikarzy do trzydziestki jest większa samoświadomość i większa łatwość w postawieniu granic w wykorzystywaniu.
Zdaniem Januszewskiej do wypalenia zawodowego dziennikarzy przyczynia się jeszcze coś innego. – Ścieżka awansu w redakcjach jest uznaniowa lub przypadkowa. Na stanowiskach kierowniczych lądują osoby, które są wprawdzie dobrymi dziennikarzami, ale nie menadżerami. Brak kompetencji miękkich i przygotowania uniemożliwia im skuteczne zarządzanie zespołem i rozwiązywanie konfliktów. To częściej niż bycie złem wcielonym prowadzi do mobbingu – wylicza.
Dołącz do dyskusji: Wypaleni. Co i dlaczego naprawdę powoli wykańcza dziennikarzy i dziennikarki w Polsce?