Założyciel Iberionu w pierwszym wywiadzie od 7 lat: Nie mamy kompleksu innych mediów
To jedna z ciekawszych historii mediów internetowych ostatnich lat, choć niełatwo ją finalnie ocenić. Iberion, bo o nim mowa, to firma, która ma w swojej medialnej historii sporo negatywnych kart, ale ostatnio pojawiają się i te pozytywne. Nie można jednak nie zauważyć drogi, jaką przeszli od niesławnego Pikio.pl i odmówić tego, że na rynku osadzili się stabilnie, gdzie trudno ich ignorować. O tym wszystkim i wielu innych rzeczach rozmawiamy z Albertem Wójcikiem, założycielem i prezesem firmy, wydającej portale Goniec.pl, BiznesInfo.pl, SwiatGwiazd.pl, Smakosze.pl, Pacjenci.pl, Rolnikinfo.pl. To jego pierwszy wywiad od 7 lat.

Masz stres pourazowy po wywiadach?
Dlaczego?
Ostatniego udzieliłeś TVN-owi w 2018 roku i wybuchła wtedy afera, że hodujesz pod dachem portal z farmą troli.
To sprawa sprzed siedmiu lat, a firma ma niecałe dziesięć. Dla mnie to naprawdę zamierzchłe czasy.
Ale nie możemy udawać, że tego etapu nie było.
I nie udaję. Już wtedy mówiłem, że jestem wdzięczny autorom reportażu za to, że pomogli nam wykryć nieprawidłowości. To był etap, kiedy zakładaliśmy portal za portalem. Kupiliśmy między innymi serwis Newsweb, który okazał się mało rozwojowy, więc skupiliśmy uwagę na bardziej perspektywicznych projektach. Dajemy zespołom i ich liderom wiele swobody, tutaj tej swobody było za dużo i zawiodły mechanizmy kontroli. Nasz błąd. Nieprawidłowości dotyczyły niewielkiego procenta treści i dlatego nie były tak proste do wykrycia, jak mogłoby się wydawać. Jednak każdy taki przypadek był niezgodny z naszymi standardami, dlatego potraktowaliśmy temat bardzo poważnie i zareagowaliśmy błyskawicznie po otrzymaniu informacji. Jeszcze tego samego dnia zamknęliśmy serwis i strony na Facebooku z nim związane.
To wynikało z głupoty i pogoni za klikami bez większej refleksji, czy celowej strategii?
Uważam, że zespół nie miał w tym żadnego ukrytego celu. Portal był nierentowny, więc redakcja robiła zapewne wszystko, by podnieść jego oglądalność. Reportaż został opublikowany dziewięć miesięcy po tym, jak sami zamknęliśmy serwis. Dla mnie była to ważna lekcja, że przez błędy w zakresie nadzoru nawet mały, nieistotny z punktu widzenia firmy projekt może wywołać nieproporcjonalnie duże wyzwania.
Skąd Ty się w ogóle wziąłeś? Bo z “właścicielem Iberionu” jest trochę jak z potworem z Loch Ness, wszyscy słyszeli, ale nikt nie widział.
Od zawsze pasjonowały mnie media. Początki sięgają 2015 roku. Wraz z dwójką znajomych zauważyliśmy lukę na rynku. Facebook się rozkręcał, a najwięksi wydawcy nie zamieszczali na nim newsów. Mieliśmy pomysł, nie mieliśmy kontaktów ani pieniędzy. Pożyczyliśmy po 1700 złotych od rodziców na kapitał zakładowy i założyliśmy nasz pierwszy portal. Nie miałem wtedy żadnego doświadczenia biznesowego. Pracowałem wcześniej na kortach tenisowych, wokół których wyrywałem chwasty czy rozdawałem ulotki dla pizzerii. Na początku generowaliśmy bardzo niskie przychody, a była to praca po kilkanaście godzin dziennie, siedem dni w tygodniu. Moim wspólnikom na dłuższą metę to nie odpowiadało i zrezygnowali z biznesu. Mnie napędzała wiara w to, że się uda - dlatego nie odpuściłem. Przez pierwsze trzy lata mieszkałem w biurze.
Jak to?
Wynajęliśmy tanie mieszkanie na biuro. Zamieszkałem w jednym z pokoi. Koszty życia zredukowałem do minimum.
Ludzie przychodzą do pracy, a tam właściciel myje zęby?
Mogło się tak zdarzyć któregoś dnia. Kiedyś ktoś przypadkowo wszedł do mojego pokoju, gdy drzemałem po przepracowanej nocy. Relacjonowaliśmy wtedy chyba wybory w USA w 2016 roku. Takie były uroki mieszkania w biurze. Natomiast absolutnie nie ma w tym żadnego “bohaterstwa”. Jeśli nie masz kapitału, doświadczenia, kontaktów, wiedzy biznesowej i nie jesteś wybitnie uzdolnioną jednostką, to zostaje ci wyłącznie ciężka praca.
Dlaczego Pikio.pl? To Wasz pierwszy brand, na którym wyrośliście.
Nie była to najlepsza nazwa, ale miała jedną zaletę. Domena była dostępna za darmo. Wtedy nie zakładaliśmy, że przerodzi się to w spory biznes. Z wpływów, które zarabialiśmy na reklamach, wydawaliśmy na siebie tylko tyle, aby pokryć minimalne koszty życia. Wszystkie pozostałe środki reinwestowaliśmy, żeby firma mogła urosnąć. Zgłaszało się do nas wtedy sporo zajawkowiczów. Część z nich stanowi do dziś trzon naszej organizacji.
Jak na właściciela prężnego medium wydajesz się dość wycofaną osobą.
W swoim zachowaniu, wizerunku, życiu i w biznesie staram się być pokorny. Rzadko bywam na wydarzeniach branżowych, nie czerpię przyjemności z brylowania ani ze skupiania na sobie uwagi.
To o Iberionie można powiedzieć wiele, ale na pewno nie to, że ma w sobie pokorę.
Rozumiem, że przez niektórych możemy być tak odbierani, choć nie jest to intencjonalne. Warto też podkreślić, że branża nie jest monolitem z jedną opinią. Zakładam, że zmierzasz do pytania, czy przywiązujemy wagę do takich głosów?
A nie?
Kieruję się w życiu filozofią stoicką. Powstała w starożytności, ale niesie ponadczasową mądrość. Jednym z jej kluczowych elementów jest tzw. dychotomia kontroli, głoszona przez Epikteta. Zakłada, że powinniśmy podzielić rzeczy na te, które kontrolujemy - czyli nasze intencje, wybory i decyzje - oraz te, których nie kontrolujemy. Stoicy zalecają skupienie się wyłącznie na tych pierwszych. Opinie innych zdecydowanie należą do drugiej grupy. Dlatego - niezależnie od tego czy są pozytywne czy negatywne - analizuję je wyłącznie na poziomie merytorycznym. Nawet największy krytyk może mieć rację. Natomiast na poziomie emocjonalnym staram się nie przykładać do nich wagi.
No proszę cię. Przecież z całej Waszej komunikacji marketingowej i PR-owej aż bije chęć bycia zauważonym i traktowanym na poważnie. Łakniecie uznania branży, może właśnie ze względu na tę “pikiową przeszłość”.
Nie uważam tak, a na pewno nie takie są moje intencje. Jeśli odbiór jest taki, jak mówisz, to najwyraźniej nieprecyzyjnie się komunikujemy i mamy braki w tym obszarze. Dostrzegam potrzebę lepszej komunikacji z rynkiem z naszej strony.
Ale ta opinia wyrobiła na podstawie tego, jak Iberion się pozycjonuje. Zresztą to nie tylko moja opinia, ale dość powszechne zdanie, które słyszałem, przygotowując się do naszej rozmowy.
W prywatnych rozmowach słyszę właściwie same pozytywne sygnały od przedstawicieli innych mediów i branży. Ludzie dostrzegają transformację, którą przeszliśmy. Od serwisu publikującego krótkie newsy w mediach społecznościowych, do wydawcy z własnymi śledztwami i materiałami nominowanymi do najważniejszych dziennikarskich nagród, takich jak Grand Press, Grand Video Awards, Nagroda im. Jarosława Ziętary czy ostatnio Wirtuale.
I może właśnie o to chodzi? Że macie poczucie – słusznie – dobrze odrobionej pracy domowej, a z jakiegoś powodu Iberion wciąż jest traktowany jako wydawca drugiej kategorii. I stąd ta potrzeba akceptacji i walidacji.
To oznacza, że nadal mamy dużo pracy do wykonania. Nie istnieje żaden obiektywny miernik, który decyduje czy jesteś wydawcą pierwszej, czy drugiej kategorii. Co miesiąc, za pośrednictwem naszych serwisów i mediów społecznościowych, docieramy łącznie do kilkunastu milionów Polaków. Jesteśmy liderem na Facebooku i Tik Toku. Spójrz na to inaczej. Kiedyś byliśmy określani wydawcą piątej kategorii. Nie ma sensu obrażać się na takie etykiety. Należy codziennie wykonywać swoje obowiązki najlepiej, jak się potrafi i na tym się skupiać.
I nie macie kompleksu?
Nie i nie widzę wartości w ciągłym porównywaniu się do innych. Na koniec dnia, co tak naprawdę zyskujesz - oprócz zaspokojenia potrzeb ego - z czyjegoś potwierdzenia, że jesteś na równi z największymi wydawcami?
To, że jesteś traktowany poważnie i adekwatnie do tego, co robisz, masz szanse na większe kontrakty reklamowe. Ja u Was dostrzegam trochę frustrację, że nie wszyscy w branży widzą to, co wy widzicie u siebie. Że ciągle pokutuje tutaj ta “pikioza”.
Nie czuję tego w ten sposób. Mamy misję, aby codziennie robić lepsze media niż wczoraj. I krok po kroku idziemy do celu. Jeśli ktoś pozytywnie ocenia drogę, którą przeszliśmy, to jest to oczywiście miłe. Natomiast najważniejsze jest, aby przemawiały fakty, liczby i satysfakcja naszych partnerów. I to właśnie te elementy nas bronią.
Rozmawiałem z paroma osobami, które u Was pracowały i twierdziły, że w Iberionie w porównaniu do innych mediów jest wyjątkowo duża i mocna presja na wynik. To prawda?
Powiem tak: ambicja, determinacja do osiągania celów, dowożenie wyników, a nie szukanie wymówek - to nasze firmowe wartości. Zrzeszamy ludzi, którzy w pracy wyznają podobne podejście. Nie twierdzę, że to jedyne słuszne wartości - one są po prostu nasze. Osobom, z którymi czujemy tę wspólnotę, dajemy dużo przestrzeni na popełnianie błędów - pod warunkiem, że wyciągają z nich właściwe wnioski i ich nie powtarzają.
A czy to nie doprowadza do tego, że macie bardzo dużą rotację?
Uważam, że jest na poziomie rynkowym.
Trudno mi znaleźć innego wydawcę, który w takiej skali tak szybko żegnałby się z topowymi menadżerami czy dziennikarzami.
Mamy takie same oczekiwania wobec osób z nazwiskiem, jak i tych bez rozpoznawalnego nazwiska. Budujemy kulturę merytokracji opartą na ocenie rezultatów. Okres próbny służy temu, by zweryfikować współpracę i sprawdzić, czy obie strony dobrze się w niej odnajdują. Jesteśmy w trakcie transformacji, układania struktur i są to naturalne zmiany. Najlepsze są relacje win-win. Jeśli okazuje się, że nie ma wspólnoty wartości pomiędzy człowiekiem a organizacją, to nie ma sensu przedłużać relacji na siłę - bo wtedy nie jest korzystna dla żadnej ze stron. Uważam natomiast, że rekrutacja, która nie kończy się dobrą współpracą i realną wartością dla obu stron, to błąd po stronie organizacji, a nie pracownika.
Jaki jest sens tak masowo zasysać z rynku, robić wokół tego tyle szumu, skoro potem niewiele z tego zostaje? Ewa Lampart general manager, Rafał Warecki chief revenue officer i członek zarządu, Małgorzata Koselnik dyrektor produktu reklamowego, Jarosław Machocki dyrektor sprzedaży obszaru biznes, Mateusz Baczyński dziennikarz śledczy, Agnieszka Sztyler-Turovsky redaktor naczelna Pacjenci.pl, Jakub Wątor dziennikarz, Anna Kalczyńska dziennikarka. Większość nie przepracowała u Was nawet roku. Chwaliliście się rekrutacjami “dream teamu”, codziennie odkrywaliście kolejną osobę, a finalnie mało kto już z nich został.
Rozumiem, że newsy dotyczące znanych nazwisk są bardziej zauważalne i przyciągają uwagę, ale trzon naszej firmy stanowią ludzie, którzy są z nami od sześciu, siedmiu lat. Wiele z tych osób przeszło wszystkie szczeble w strukturze - od redaktora po stanowiska dyrektorskie.
A z zewnętrznych transferów?
Takie osoby jak Janusz Schwertner, Kamil Kacperczyk, Karol Nowakowski, Lidia Cybulska i wielu innych świetnie odnaleźli się w naszej firmie. Nie jest tajemnicą, że mamy duże oczekiwania, ale też adekwatnie nagradzamy za osiągnięcia. Jeśli ktoś decyduje się wziąć na siebie ambitne zobowiązanie w zamian za proporcjonalnie dużą nagrodę, to akceptuje też ryzyko, że może się nie udać. Taka jest natura środowiska, w którym działamy.
A może musicie płacić tak dużo właśnie ze względu na ten wizerunek, o którym rozmawialiśmy i tylko pieniędzmi możecie konkurować?
Jeśli ktoś przyszedłby do nas wyłącznie z pobudek finansowych i dowoził ponadprzeciętne rezultaty - nie widzę w tym problemu. Prawdziwe intencje, które kierują ludźmi, to ich indywidualna, prywatna sprawa. Nie wnikam w nie. Wydaje mi się jednak, że przyciągamy nie tylko pieniędzmi, ale również możliwością pracy wśród ambitnych, nastawionych na rozwój ludzi, ponadrynkową swobodą w działaniu, szybkimi procesami decyzyjnymi oraz szansą na operowanie na największych mediach społecznościowych w Polsce.
Dla kogo Iberion jest dzisiaj atrakcyjnym pracodawcą?
To zdecydowanie nie jest miejsce dla tzw. tłustych kotów. A dla kogo jest? Dla osób, które chcą budować media nowej ery, mają w sobie energię, pasję i gotowość na duże wyzwania. Także dla tych, którzy nie mają jeszcze wyrobionego nazwiska. Wewnątrz firmy mamy solidną kuźnię talentów. Nasi młodzi dziennikarze prowadzą dziś autorskie programy z setkami tysięcy wyświetleń, realizują głośne śledztwa, zdobywają nominacje do nagród, a jeszcze kilka lat temu mało kto o nich słyszał. Świetnie odwdzięczają się za otrzymane zaufanie.
Ile macie miesięcznych kosztów?
Około 1,8 miliona złotych, w zależności od miesiąca.
Nigdy nie wypłaciliście dywidendy?
Nie. Wszystko inwestujemy albo odkładamy. Takie podejście pomogło nam przetrwać kryzys w 2021 roku.
Gdy dostaliście bana od Google i zamknęliście swój flagowy portal Pikio.pl? Przychody spadły o połowę, a roczna strata wyniosła 4 mln zł.
Nie dostaliśmy formalnego bana. Na kryzys wpłynęły dwa czynniki, które zbiegły się w tym samym czasie: zmiany w algorytmach Google i pandemia, która przełożyła się na spadek przychodów reklamowych.
Wierzysz w sprawiedliwość?
Jaką?
Taką, że algorytmy pokarały Was za te lata przeginania z clickbaitami i zmusiły do zamknięcia Pikio.pl. Sporo ludzi z branży nie bez satysfakcji na to wtedy patrzyło. Pikio stało się synonimem mediów niskiego lotu.
Ten portal był obiektywnie słaby. Od dłuższego czasu mieliśmy plan: najpierw zbudować skalę, a potem zainwestować w jakość i zlikwidować ten brand. Mimo spadków, serwis wciąż był dochodowy, jednak uznałem, że to dobry moment, żeby się go pozbyć. To nie była prosta operacja - finansowo nadal ważył w strukturze przychodów. Poszedłem jednak za głosem intuicji i zainwestowaliśmy w Gońca, w którym postawiliśmy na odważne, niezależne dziennikarstwo w nowoczesnym wydaniu.
Kupiliście ten brand?
Nie, zbudowaliśmy go sami - od zera.
Ten 2021 to najbardziej traumatyczny rok w historii Iberionu?
Winston Churchill mawiał: “Gdy idziesz przez piekło - nie zatrzymuj się”. To powiedzenie dobrze oddaje tamten okres. W takich momentach jedziesz na adrenalinie, musisz walczyć. Nie ma innej drogi. Z racji braku doświadczenia popełniliśmy wtedy sporo błędów. Moją intencją było zachowanie zespołu, przejście przez kryzys bez redukcji zatrudnienia. Za długo zwlekałem z decyzją o cięciach niezbędnych do zatrzymania odpływu oszczędności, co jeszcze bardziej skomplikowało naszą sytuację. Uważam, że kryzysy pokazują prawdę o przedsiębiorcach i ich organizacjach. Łatwo jest prowadzić biznes, gdy wszystko rośnie i jest dobrze. Dopiero trudne momenty weryfikują i hartują. Upadamy po to, by nauczyć się wstawać. Z tego czasu wynieśliśmy dużą zwinność i umiejętność adaptacji do zmian. Pielęgnujemy te kompetencje do dziś.
To prawda, że ostatecznie musieliście wtedy zredukować się z ok. 130 osób do 30?
Aż tak nie. Zmniejszyliśmy wtedy zatrudnienie o połowę.
Kogo uważacie za swoją konkurencję?
Szeroko pojęte media internetowe. Niestety, na rynku nie ma narzędzia, które w sposób rzetelny mierzy skumulowany zasięg portali, social mediów i wideo - czyli miejsc, w których dziś realnie konsumuje się media. Dziś platformy społecznościowe i YouTube są równorzędnymi kanałami wobec portali.
A nie czujesz satysfakcji, że gdy te 4 lata temu wszyscy stawiali krzyżyk na Pikio, Wy nie tylko odrobiliście wszystko, co straciliście, ale znacząco to przebiliście? To jeden z większych medialnych come backów.
Na pewno jest to pewne wydarzenie, że udało nam się przeprowadzić skuteczne odbicie, ale nie upajam się sukcesami. Kompletnie nie ma we mnie emocji typu: “coś pokazaliśmy komuś, kto się z nas nabijał”. Cieszę się z sukcesów innych ludzi i polskich firm. Wspólnie budujemy gospodarkę naszego kraju i daje mi radość, że w mikroskali mogę się do tego dokładać.
Jak tak nas słucham i patrzę na wasze portale na przestrzeni lat, to mam wrażenie, że Iberion jest trochę jak ta cyganka na rynku, która mówi “kup pan złoto, takie ładne”, a ostatecznie to tombak. Może zamiast napinać się na “jakościowe dziennikarstwo” powinniście powiedzieć: my robimy tabloid nowej generacji i jesteśmy z tego dumni. Przecież tabloidy też mają istotne miejsce w historii dziennikarstwa.
Budujemy media nowej generacji, a jakościowe, odważne dziennikarstwo jest ich częścią. Może dziennikarstwo śledcze nie zawsze opłaca się finansowo, ale to jest esencja mediów - a ja po prostu kocham media. Duże, odważne reportaże, które obiegają całą Polskę, wywołują realne zmiany. Równolegle rozwijamy media tematyczne, które konsekwentnie budują pozycję w swoich kategoriach: Smakosze - drugi największy serwis kulinarny w kraju, Biznes Info, Rolnik Info, Pacjenci czy Świat Gwiazd, który podbija kategorię show-biznes. Wszystkie brandy rozwijamy w ekosystemowym modelu: portal, social media i wideo.
To dlaczego uprawiacie porno biedoty i cierpienia? Zaczepiacie na mieście starszych, biednych, schorowanych ludzi, zadajecie im pytania, licząc jedynie na jakąś mocną setkę, która poniesie się w social mediach. Przykład: 88-letni pan Stasiu, który ledwo chodzi i orientuje się co się dookoła niego dzieje, prosi Was o pieniądze na bułkę, a Wy to nagrywacie. Albo filmik na Walentynki z parą, która ewidentnie była w pewnym stopniu zaburzona. To nie jest okej.
Nie mogę zgodzić się z takim określeniem. Warto zapytać seniorki, którym materiały Gońca realnie zmieniły życie, co one o tym sądzą - Pani Henia, Pani Wiesia, Pani Maria i wiele innych. Ich historie obiegły całą Polskę, co pozwoliło uruchomić zbiórki, podczas których zebrano setki tysięcy złotych. Dzięki internautom, zainspirowanym tymi materiałami, mogły otrzymać pieniądze na remont domu, leczenie czy porządne jedzenie. Sporo pomocy ze strony redakcji dzieje się też poza kamerą - w ciszy, bez publikacji. Natomiast gdyby nie nagłośnienie tych historii, te panie prawdopodobnie nadal żyłyby w bardzo trudnych warunkach.
Nie przekonasz mnie, że łapanie na ulicy zmęczonych życiem staruszek i dawanie im do spróbowania przed kamerą Burgera Drwala, pytając, co sądzą o tej kanapce za ok. 30 złotych, jest podyktowane tylko dobrymi intencjami i nie jest celowo motywowane chęcią większych zasięgów.
Fakty są takie, że materiały o Pani Heni miały kilkanaście milionów zasięgu, co przełożyło się na ponad pół miliona złotych zebranych przez internautów na jej godne życie i leczenie jej syna. W akcję zaangażowane były najróżniejsze postaci - od polityków, przez Martynę Wojciechowską i Dodę, po tysiące zwykłych ludzi. To, o czym mówisz, to zakładanie jakichś nieoczywistych intencji. A dla mnie liczy się efekt – realna pomoc i zmiana, która wydarzyła się dzięki nagłośnieniu tej historii.
Tak, tylko raczej oczywistych. Przecież nie od dziś pracujemy w mediach.
Prawda jest taka, że seniorzy w Polsce są często zapomniani, samotni. Chcą się wygadać i często sami podchodzą do mikrofonu, żeby porozmawiać. Czy dziennikarz powinien wtedy odpowiedzieć: “Niestety, ale dziękujemy, ponieważ nie pasuje nam PESEL, poszukujemy tylko młodych, pięknych, uśmiechniętych”? Polacy w internecie chcą również słyszeć głos seniorów, którego brakowało w przestrzeni publicznej. Dzięki naszym zasięgom ich historie się niosą, co otwiera szanse na realną pomoc.
A propos zasięgów. Ile macie fanpage’y? Poza oczywistymi są też takie jak np. „Kiedyś było jakoś fajniej”, „LOL mania”, „Żyliśmy w PRL”, „Z sieci”, „Najnowsze”, „Nowości”, „Newsy24”, „Kraj i świat”, „Najlepsze treści”.
Ponad dwadzieścia. Część to akwizycje, ale zdecydowaną większość stworzyliśmy sami.
A ile najwięcej wydaliście na kupno fanpage’a?
Nie pamiętam konkretnej kwoty.
Nie wierzę, jesteś prezesem i właścicielem, a to były inwestycje idące w dziesiąt- lub ponad 100 tysięcy złotych.
Dużo zainwestowaliśmy w kampanie reklamowe na Facebooku, które w tamtym czasie pozwalały skutecznie konwertować na polubienia. Później Facebook zrezygnował z tej opcji w swoim systemie reklamowym. Przeprowadzaliśmy też akwizycje podczas których zamykaliśmy portal, a zachowaliśmy sam fanpage - takim przykładem jest LOL Mania, jeden z największych w Polsce.
A nie boisz się, że to jest trochę wieszanie sobie stryczka na szyi? Bardzo mocno polegacie na ruchu z Facebooka.
Dobrze opanowaliśmy pozyskiwanie ruchu z Facebooka i korzystamy z tych kompetencji, choć w ogólnym rozrachunku ten kanał nie waży tak mocno, jak mogłoby się wydawać. Równolegle budujemy inne źródła. Na przykład w kulinarnym serwisie Smakosze ruch z social mediów to zdecydowana mniejszość.
Mediapanel pokazuje, że w Gońcu social to 70% ruchu, w Biznesinfo.pl 50%. Nawet jeśli te dane są nieprecyzyjne, to pokazują tendencję. Sami nazywacie się najbardziej społecznościowym wydawcą.
I jednocześnie budujemy dywersyfikację. Mocno inwestujemy w wideo, szukając użytkownika tam, gdzie realnie spędza czas. Nasze portale traktujemy jako część szerszego ekosystemu - obejmującego również social media i wideo. Mamy największe zasięgi wśród polskich mediów na Tik Toku. I właśnie takie kompleksowe rozwiązania w zakresie dotarcia do użytkowników oferujemy naszym partnerom reklamowym.
A jak zrobiliście to, że przy takim poleganiu na socialach, ruch Wam nie spadł po wycięciu zdjęć przez Facebooka czy generalnie obcinaniu linków w newsfeedzie?
Mamy zorganizowane społeczności, o które dbaliśmy i z którymi budowaliśmy relację przez dziesięć lat. Serwujemy im treści, które ich interesują i angażują. Więc nawet jeśli - przez zmiany na Facebooku - link jest dopiero w komentarzu, to zaangażowany użytkownik i tak do niego trafia.
Przecież inni wydawcy też budowali je przez lata.
Wydaje mi się, że my skupiliśmy się na tym bardziej. Może to kwestia koncentracji zasobów? Dziś ludzie nie angażują się już tak chętnie w nowe społeczności, a my dobrze wykorzystaliśmy, kiedy było to możliwe - i dziś zbieramy tego owoce.
A nie podpisaliście żadnego porozumienia z Facebookiem w kontekście dyrektywy o prawach autorskich?
Fajnie byłoby coś takiego podpisać, ale mówiąc poważnie - nie. Nie ma takiej opcji, że możesz zagwarantować sobie zasięg. Nigdy z nikim z Mety o czymś takim nie rozmawiałem.
A ktoś inny z firmy?
Również nie.
Ile ludzi dzisiaj zatrudniacie?
Około 140.
Są etaty?
Jak wszędzie w mediach, mamy różne modele współpracy.
Mieliście jakieś zgłoszenia mobbingowe?
Nigdy nie mieliśmy formalnych zgłoszeń mobbingowych.
A nieformalnych?
Podchodzę poważnie do takich kwestii. Jak w każdej organizacji, w ciągu tych dziesięciu lat zdarzały się jednostkowe sytuacje, gdy rozstaliśmy się z kimś z powodu naruszenia naszych standardów dotyczących zarządzania.
Ile % udziałów masz w Iberionie?
86%. Reszta jest podzielona między innych członków zarządu.
Dużo macie pozwów?
Zdarzają się, ale 99% z nich wygrywamy. Więcej jest przedsądowych straszaków, które mają wywołać tzw. efekt mrożący i zamknąć usta redakcjom. Nie poddajemy się takim naciskom. Zapewniamy naszym dziennikarzom pełne bezpieczeństwo niezbędne do wykonywania ich pracy.
Przez lata zarabialiście głównie na skali z programmatica i nie mogliście otworzyć partnerów na szerszą współpracę bezpośrednią. To może też kwestia tego wizerunku. Jak to wygląda dzisiaj?
Dzisiaj programmatic odpowiada już za mniejszość naszych przychodów.
Podobno zdarza Ci się wejść i zmienić tytuł w tekście, gdy uważasz, że mógłby być lepszy.
Już dawno nie. Za to gdy widzę szansę na jakieś mikrousprawnienie w działaniu firmy, potrafię czasem mocno zagłębić się w temat i zejść na poziom szczegółów, żeby przetestować rozwiązanie.
Bywasz szalony?
Nie, chyba nie. Żyję raczej prosto. Czytam dużo książek, w zeszłym roku równo sto, studiuję nauki stoików, trenuję tajski boks, podróżuję, medytuję. Zdecydowanie nie nazwałbym tego szaleństwem.
To dlaczego w pół roku zamykasz połowę swoich portali i to niektórych z milionowymi zasięgami użytkowników? Świat Zwierząt, Domek i Ogródek, Portal Parentingowy, Lelum, Turyści.
Czasami warto poświęcić pionka, żeby osiągnąć większe korzyści. Mocno wierzę w koncentrację energii, której potęgę obserwujemy w naturze. Bystry górski potok drąży skały, a szeroko rozlana woda tylko je obmywa. Ta strategia przynosi nam założone efekty. Patrząc na dynamikę pierwszego kwartału 2025 roku - zapowiada się rekordowo.
A jak tak szybko w ostatnich miesiącach udało się Wam wyskalować kanał na YouTube? Przyrost liczby subskrybentów był imponujący.
Mamy mocny zespół i rozbudowane ekosystemy wewnętrzne, które pozwalają na synergię platform. Promujemy nasze treści na naszych portalach, fanpage’ach czy kontach na Tik Toku. Gdy uruchomiliśmy ramówki wideo naszych mediów, nasi użytkownicy z innych platform naturalnie przeszli również na YouTube.
Masz 31 lat, czemu nie sprzedałeś tego wydawnictwa za kilkadziesiąt milionów złotych, gdy miałeś taką możliwość? Mógłbyś do końca życia już nic nie robić.
Faktycznie, takie oferty się pojawiały i wciąż się pojawiają, ale mnie życie tego typu nie interesuje. Nie jestem napędzany przez pieniądze i majątek. Biznes i życie bywają nieprzewidywalne – do jednego i drugiego podchodzę z pokorą. Mam świadomość, że każda, nawet najpotężniejsza firma może kiedyś upaść. Prowadzi mnie wizja, by zbudować coś większego niż obecnie. To dla mnie ważniejsze niż wygodne życie po sprzedaży.
To co cię napędza?
Pasja do mediów. Oprócz tego patriotyzm gospodarczy. Zależy mi, abyśmy jako państwo rośli na miarę potencjału naszego społeczeństwa, a do tego potrzebne są rozwijające się polskie biznesy. Jestem również współzałożycielem firmy Blazity - z branży software, która przez ostatnie 2 lata była wyróżniana przez Deloitte w rankingu Fast 50, czyli pięćdziesięciu najszybciej rozwijających się firm technologicznych w Europie Środkowo-Wschodniej. Największy szacunek za ten sukces należy się moim obecnym wspólnikom: Pawłowi Dadunowi i Jakubowi Czapskiemu.
A lubisz mieć wpływ? Media go dają.
Lubię sprawczość. Media pozwalają realizować cele, które w pojedynkę byłyby nieosiągalne.
Sporo mówisz o swojej fascynacji mediami. A czego w nich nie lubisz?
Nie podoba mi się to jak w naszej branży i społecznym odbiorze traktowani są pracownicy mediów odpowiedzialni za nagłówki i bieżące newsy. Te osoby we wszystkich wydawnictwach wykonują codziennie bardzo ciężką pracę. Piszą mnóstwo tekstów, kreatywnie pracują nad tytułami, dbają o wyniki, żeby wygenerować przychody potrzebne m.in. na utrzymanie i rozwój jakościowego dziennikarstwa śledczego czy reportażowego. Są oni niesprawiedliwie traktowani jako zło mediów, pejoratywnie nazywani “media workerami”. Ja mam do takich osób ogromny szacunek. Są zbyt często krytykowane, a zdecydowanie zbyt rzadko doceniane. Każdy specjalista czasem się pomyli i stworzy zbyt przesadzony tytuł – przy takiej skali to po prostu statystyka.
Żyjemy w czasach przebodźcowania, w których coraz trudniej o uwagę. Sam wiesz jak działają suche nagłówki informacyjne - internauci statystycznie rzadko w nie klikają, choć wszyscy bardzo byśmy chcieli, żeby było inaczej. Rozumiem i szanuję perspektywę niektórych osób, które irytuje dzisiejszy styl tytułowania treści w internecie. Ale trzeba pamiętać, że to nie jest fanaberia wydawców. Polacy niechętnie płacą za treści online, więc media muszą walczyć o klikalność, by móc się utrzymać. Wydawcy bazują na analityce - codziennie obserwują jakie nagłówki wybierają internauci. Dostosowują się do oczekiwań i wyborów odbiorców, nie odwrotnie. Jeżeli zmienią się preferencje internautów - wyrażone kliknięciami - to polskie media z pewnością dostosują swój styl nagłówków.
Dołącz do dyskusji: Założyciel Iberionu w pierwszym wywiadzie od 7 lat: Nie mamy kompleksu innych mediów
I żadnych trudnych pytań, zwłaszcza o baaaaaaardzo brzyyyyyydkie początki.