Z Rejection Fee jak z jednorożcem: wszyscy o nim mówią, mało kto je widział
Jeśli spytać ludzi z agencji, co jest najbardziej frustrujące w ich branży, odpowiedź często leci w kierunku tzw. rejection fee. A dokładniej jej braku. Udział w przetargu wymaga zaangażowania masy zasobów i pokrycia dziesiątek tysięcy złotych kosztów. I to bez gwarancji wygranej. Rekompensatą ma być zapłata za udział w przetargu. Niestety na polskim rynku reklamowym to wciąż rzadka praktyka, a na mediowym niemal nieistniejąca. – To trochę jak poprosić trzech stolarzy o wykonanie krzesła i kupić tylko jedno z nich – mówi jeden z moich rozmówców.
Dołącz do dyskusji: Z Rejection Fee jak z jednorożcem: wszyscy o nim mówią, mało kto je widział
Analogia ze stolarzem strasznie słaba. Bardziej adekwatna byłaby mówię trzem stolarzom będę zamawiał 2000 krzeseł do hotelu i potrzebuje zrobienia jednego wg ogólnych wytycznych żeby zobaczyć czy da radę zrobić. Jak przystępujesz do przetargu to się z tym godzisz że musisz udowodnić że potrafisz.
Niektórym trochę się odkleiło